Magazyn koscian.net

2006-06-20 20:25:12

Zawsze i wszędzie!

Biskup Grzegorz Balcerek cofnął w Wonieściu emerytury

Do służby! - wołał do siwiejących i łysiejących panów. - Ja was z obowiązków  nie zwalniam! - grzmiał z ambony.   A panowie uśmiechali się szeroko. Przyjechali na pierwszy w historii zjazd byłych i obecnych ministrantów wonieskiej parafii.  Tak rozpoczęto świętowanie stulecia konsekracji wonieskiego kościoła pod wezwaniem św. Wawrzyńca.

 - Takiego zjazdu chyba nigdy i nigdzie jeszcze nie było – mówi żona jednego z ministrantów.
 A zjechali się o godzinie 10. Wtedy też biskup Balcerek, proboszcz ks.  Jan Chrzanowski, były proboszcz ks. kanonik  Leon Stępniak, dziekan Marian Szymański, były wikary Stanisław Kaczmarek, Kleryk Kamil Grześkowiak i ks. Henryk Gościaniak odprawili mszę w intencji parafii i jej ministrantów. Pierwszymi ministrantami biskup nazwał dwóch uczniów Jezusa, którzy przygotowywali ostatnią wieczerzę, czyli pierwszą mszę.

 - Ministrant. To słowo pochodzi od minister, czyli sługa. Ministrant to sługa boży – mówił biskup.  - I trzeba wymazać słowo ,,były’’ przed ministrant. Ministrantem się jest. Zawsze. I to nie tylko w kościele, ale i w życiu codziennym. Cały czas pełnicie służbę Bogu. Nigdy nie wolno o tym zapomnieć.

  Po mszy ministranci stanęli do wspólnej fotografii i razem z żonami, dziećmi i wnukami  wzięli udział w otwarciu wystawy pt.: ,,Parafii wonieskiej dzieje zwyczajne’’. Wystawa opowiada o ostatnich stu latach parafii. Składa się głównie ze zdjęć i to zdjęć pochodzących z prywatnych zbiorów rodzinnych parafian. Najstarsze mają ponad osiemdziesiąt lat. Dziewięćdziesiąt procent zdjęć wykonali Franciszek Maćkowski i syn jego Kazimierz. Pan Kazimierz obfotografował  i pierwszy  zjazd ministrantów. Wykonał też pamiątkowe, zbiorowe zdjęcie.  Ministranci i ich rodziny wpisywali się do księgi pamiątkowej, a na końcu wzięli udział w biesiadzie w wiejskiej świetlicy. Po części oficjalnej nastał czas na powitanie dawno niewidzianych znajomych.

 - O! Wyłysiałeś – śmiał się na widok jednego z ministrantów ksiądz Leon Stępniak.
 - Maciej?- z niedowierzaniem pytał witając kolejnego. - Maciej! Nie odwiedzasz mnie! – dodał zaraz  z wyrzutem, po czym uściskał mocno dłoń szpakowatego pana.
 - A mama jak? – dopytywał  innego, tym razem łysiejącego ministranta.
 - Wczoraj minęło trzydzieści jeden lat, jak ksiądz mi ślubu udzielał. To było czternastego czerwca – śmiechem witał się z dawnym proboszczem  sołtys Alfred Spilsteser.
 - Aleście wyrośli. Nie zawsze z czego dobrego... – żartował ksiądz Stępniak, a z sali krzyknął ktoś - Z głupoty!
 - Ale tacy wielcy porośliście, takie wspaniałe rodziny założyliście. Jestem pod wrażeniem – mówił wzruszony ksiądz Leon.

 Na zjazd przyjechało około 150 osób. Damian Górny, który szukał rozsianych po świecie ministrantów, twierdzi, że  w ciągu wieku mogło ich być około 230. Spisu, niestety, nie ma.

 -  Z osiemdziesięciu pięciu znalazłem dzięki książce telefonicznej. Zbierałem nazwiska i szukałem kontaktów. Reszta to już młode pokolenie, które ciągle ma tu rodzinę. Szukałam ich tak ze dwa tygodnie. Przyjazd potwierdziło sto trzydzieści osób, a przyjechało więcej – wyjaśnia Górny.

 Wielu po prostu przyszło, bo zostali na ojcowiźnie i ciągle są parafianami wonieskiego kościoła. Ale byli i tacy, co zjechali kilkaset kilometrów. Edward Matczak przyjechał aż z niemieckiej Hesji, z Badmersfeld.
 - Osiemset kilometrów, ale warto było. Jak tylko dowiedziałem się, że jest taki zjazd, nie wahałem się – opowiada. Służył jako ministrant cztery lata.

 Z Krakowa przyjechał wieloletni organista wonieskiego kościoła z synem – ministrentem – Leszkiem Odzionkiem. Przyjechali z Jeleniej Góry  Wrocławia,  Poznania, Wolsztyna, Kościana, Czempinia, Czerwonej Wsi... Najstarszy uczestnik spotkania miał 82  lata.
 - Urodziłem się w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym roku a zacząłem służyć do mszy w trzydziestym czwartym.  Do mszy służyło nas wtedy czterech. To było coś, tak stać przy ołtarzu. Honor.  I wszystko po łacinie było. Jeszcze dziś  umiałbym tak odpowiadać – opowiada Bolesław Mrug. - Służyłem do czterdziestego szóstego, aż mnie do wojska nie wzięli. Potem już nie. Ale syn był ministrantem – dodaje.
 Po kolędzie z księdzem nie chadzał.
 - Raz byliśmy z proboszczem, ale zrezygnował. W jednej chałupie coś na kościół dadzą, a w kolejnych pięciu muszę to rozdawać – powiedział proboszcz i więcej już po kolendzie nie szliśmy – opowiada pan Bolesław.

 Najmłodsi ministranci w tym roku idą do pierwszej komunii. Też byli na spotkaniu.
 - Zacząłem służbę przy ołtarzu jak miałem sześć lat i skończyłem ją dopiero z momentem, gdy wstępowałem do seminarium. Mam duży staż – dodaje ze śmiechem kleryk Kamil Grześkowiak. Jest na trzecim roku studiów.  
 - To pierwsze powołanie w naszej parafii od osiemdziesięciu lat – wyjaśnia Damian  Górny.

 Zdarzyły się w tych stu latach nawet małe skandale. 
 - Zostałem złapany na podpijaniu wina mszalnego – konspiracyjnym szeptem wyjaśnia elegancki pan w białej koszuli i zaraz zaznacza, żeby broń Boże o tym nie pisać. Zebrani prześcigają się w opowiadaniu anegdot.

 - Pięć lat byłem ministrantem- opowiada Edward Żurek.- Potem jeszcze służyłem do mszy w Częstochowie. Na Jasnej Górze i to przy głównym ołtarzu – dopowiada. 

 - Pamiętam, bałem się jednej z sióstr elżbietanek – zwierza się  kleryk Grześkowiak. - Nie mam pojęcia dlaczego. I na dodatek kiedyś zrzuciłem na siebie z wysoka wazon pełen kwiatów. Wazon się zbił, woda się rozlała na mnie i kolegów, kwiaty rozsypały, a jakby tego było jeszcze mało, mieliśmy akurat świeżo wyprane kołnierze. Po tym bałem się jej jeszcze bardziej...

 - Kościelny kiedyś czesał mnie szczotką do butów – śmieje się pan Andrzej Grodziski. - Przyszedłem rozczochrany na niedzielną mszę. Chciał jakoś zapanować nad moimi włosami. Nie wiem, czy mu się udało, bo mam bardzo niesforne włosy. Pan Andrzej ma dwóch braci i obaj  byli ministrantami. Jeden przyjechał z nim na zjazd.

 - Ksiądz Stępniak kupował nas sobie przez miłość do filatelistyki. Wszyscy ministranci zbierali znaczki, a ksiądz je rozprowadzał i żaden wikary nie miał prawa w klaserach mu grzebać – opowiadał Stanisław Naskręt. – Pamiętam też, że ksiądz Leon potrafił nas zawsze czymś zaskoczyć. Raz zabrał nas ze sobą na probostwo, idzie do szafki i wyjmuje... pistolet. To był szok! A on jakby nigdy nic, mówi, że idziemy sobie trochę postrzelać. I poszliśmy za stodołę. Postrzelaliśmy a on nagle mówi – a teraz idziemy rwać porzeczki. I rwaliśmy. Z nim nigdy nie było wiadomo, co nas może spotkać. Organizował wycieczki... A raz jechaliśmy z nim jego syreną, a wikary przed nami skodą. Ksiądz Stępniak  mówi, nie martwcie się chłopaki,  weźmiemy go. I wyprzedził syreną sto pięć tę nową skodę. To było coś!!! – śmiał się Naskręt. A chwilę później cała sala gromko odśpiewała dla księdza Leona. ,,Dwieście lat niech żyje, żyje nam!’’ i ksiądz Leon obiecał stawić się na następnym zjeździe.
 - Tak jest panie pułkowniku – zawołał radośnie.

 A zjazdy takie biskup Balcerek zalecił organizować co pięć lat. Siwiejący ministranci obiecali, że tak właśnie zrobią. Rozentuzjazmowani deklarowali też, że wezmą się za swoje dzieci, które do służby ministranckiej się nie garną.
 - To nasza wina – wołał Stanisław Naskręt.
 W parafii obecnie jest 13 ministrantów.
 - Tylko trzynastu – dodaje proboszcz Jan Chrzanowski. - Ten zjazd, wystawa, mam nadzieję wzmocni więzy z parafią i doda odwagi i młodym, i starszym ministrantom. Bycie ministrantem nie jest zarezerwowane dla dzieci. Dlaczego by tak? - pytał proboszcz, a potem na sali zwrócił się do szpakowatych panów:  
 - Ja się po was zgłoszę!

  A parafia świętuje stulecie konsekracji też badaniami historycznymi. Grzegorz Nowak, weterynarz z sąsiedniego Parska,  przeczesuje archiwa w poszukiwaniu dokumentu określającego dokładną datę święcenia świątyni. Takiej bowiem w parafii nie ma. Kilkanaście dni wcześniej proboszcz Chrzanowski świętował 30-lecie święceń kapłańskich. W Wonieściu służy od 1999 roku. Wcześniej  był w Poniecu, Śremie i Zakładzie Karnym we Wronkach. Piętnaście lat był proboszczem w Czarnkowie.  Tymczasem w kuluarach trwają spekulacje, na temat obecności arcybiskupa Stanisława Dziwisza na uroczystości odsłonięcia tablicy upamiętniającej dwuletnią obecność w Wonieściu wikarego Aleksego Klawka.

 - To może chwycić. W końcu Klawek podpisał się pod doktoratem Karola Wojtyły, to jego sekretarz powinien odsłonić taką tablicę  – przekonuje doktor Marek Berski.
 Tablica ma być odsłonięta jesienią.

ALICJA MUENZBERG

gk nr 25/2006

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.117.152.26

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.