Magazyn koscian.net

2003-10-07 15:20:50

Wyprawa

Kościaniak na Spitsbergenie

Damian Maćkowiak jest kościaniakiem. W Kościanie ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Oskara Kolberga. Maturę zdawał w roku 2000. Swą edukację rozpoczynał w Szkole Podstawowej nr 1. Od czterech lat studiuje na Wydziale Geografii i Geologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Póki co nie mam w planach pozostania na uczelni, tak prawdę mówiąc nie mam jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość... - zdradza Damian.

***

Spitsbergen (z norweskiego: ostre góry), nazywany też geologiczną książką obrazkową jest archipelagiem norweskich wysp w Arktyce. To kraina gór i lodu. Dwa miesiące (27 czerwca-27 sierpnia) trwała wyprawa naukowa na Spitsbergen zorganizowana przez poznański Wydział Nauk Geograficznych i Geologicznych. Wyprawę finansował warszawski Komitet Badań Naukowych. W trzyosobowej ekipie podróżników znaleźli się: kościaniak Damian Maćkowiak - student czwartego roku geografii i geologii UAM, Bogumił Nowak - student trzeciego roku tegoż wydziału oraz dr Edward Chwieduk - z Zakładu Paleontologii i Stratygrafii, pełniący obowiązki kierownika wyprawy. Zebrane podczas podróży materiały posłużą Damianowi i Miłkowi do napisania pracy magisterskiej. Była to pierwsza wyprawa studentów na Spitsbergen.

 - Tydzień płynęliśmy statkiem przez cieśniny duńskie i dalej na północ wzdłuż wybrzeża norweskiego - rozpoczyna swą opowieść Damian. - Wylądowaliśmy w polskiej Stacji Polarnej nad Zatoką Białego Niedźwiedzia w fiordzie Hornsund.
Stacja Polarna Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk istnieje od 1957 r. Jest to najdalej wysunięta na północ polska placówka naukowa. Kiedy poznańska grupa dotarła na Spitsbergen trwał tam dzień polarny. Przez cztery miesiące - od 22 kwietnia do 21 sierpnia - słońce nie zachodzi. Ponoć organizm człowieka regeneruje się wówczas znacznie szybciej, wyzwala więcej sił i dłużej wytrzymuje bez odpoczynku i snu. Damian na Spitsbergenie nie spał ponad 60 godzin. W lipcu i sierpniu średnie temperatury wynoszą 9-13 st. C. W czasie dwumiesięcznego pobytu poznańskiej ekspedycji w Norwegii temperatura nie spadała poniżej zera. Choć zdarzało się, że w ,,nocy’’, kiedy słońce było najniżej, zamarzała woda w kubkach.
 - W stacji spędziliśmy cztery dni przygotowując sprzęt, który musi być niezawodny. Warunki są ciężkie i nieprzewidywalne. Piach, błoto, lód, deszcz, śnieg, słońce - informuje. - Dlatego sprzęt musiał być z górnych półek. Testowaliśmy go w Polsce, ale warunki są diametralnie różne, więc czasem zawodziły najbardziej markowe rzeczy.
 W ekwipunku poznańskich badaczy znalazły się: szlifierki, młoty, saneczki, agregat prądotwórczy, łódka z silnikiem, namiot, śpiwory, kuchenka z paliwem, garnki, jedzenie. Posilali się głównie konserwami, zupami instant, puree w proszku, czekoladami, chałwami, pili napoje izotoniczne. Mieli też specjalną odzież. Popularne polary, tzw. oddychającą odzież wierzchnią, rękawice, gogle, raki. 1000 zł wyprawę dofinasował burmistrz Kościana Jerzy Bartkowiak. Za te pieniądze Damian kupił specjalistyczną odzież. 
 
Po tygodniu aklimatyzacji ruszyli w teren poszukując skamieniałości. Badania przeprowadzali w trzech miejscach: na Przylądku Treskelen, w okolicach Góry Polaków i Serkapu. Góra Polaków była dla nich największym wyzwaniem, ponieważ teren ten nie był jeszcze badany przez geologów, ani paleontologów. Poszukiwali przede wszystkim koralowców, skamieniałości permskich. Skamieliny wytłukiwali młotkiem i przecinakiem ze skał. W pogotowiu mieli też broń do obrony przed niedźwiedziami polarnymi. W Norwegii obowiązuje całkowity zakaz polowań na niedźwiedzie. W swojej wędrówce po tundrze podróżnicy napotkali grzyby wyższe od drzew...
 - ...bo wierzby miały od 3 do 4 centymetrów - uściśla Damian. 
 Zamieszkiwali w tzw. husach, czyli chatach zbudowanych przez traperów z drewna dryfowego.
 - Są to małe chatki zbudowane przed dwoma stuleciami, więc nie ma się co dziwić, że warunki tam panujące były surowe - wyjaśnia Damian. - Mieliśmy do odkrycia dziki teren wokół fiordu Horndsund. Wokół fiordu pływaliśmy łódką. Badaliśmy skamieniałości znalezione na przylądku Treskelen, czyli w niedaleko od husa. Mieliśmy też plan głębokiego wejścia w Spitsbergen, jakieś 30 kilometrów od fiordu. Wędrując po lodowcach byliśmy zdani tylko na własne siły...
 Każdy z uczestników wyprawy niósł plecak ważący około 20 kilogramów. Za sobą ciągnęli pulki, czyli specjalne 4-kilogramowe sanki z tworzywa sztucznego przeznaczone do wypraw polarnych, posiadające wzmocnienie, fartuch zabezpieczający załadowany sprzęt, gumki ściągające oraz specjalne otwory boczne pozwalające na dopięcie uprzęży. Sanki z 20-kilogramowym ekwipunkiem były nie lada utrudnieniem dla wędrowców. Często bowiem czopowały się w szczelinach żłobionych w lodowcu przez wodę. Próbki ważyły dodatkowe 30 kilo. Kiedy wchodzili pod górę ciężar był nie do zniesienia. Żaden z chłopaków nie przygotowywał się pod względem siłowym i kondycyjnym do podboju Spitsbergenu. Byli jednak w formie. Zapewne nie bez znaczenia jest fakt, że obaj chłopacy uprawiają sport - Damian karate, a Miłek siatkówkę.
  - Pracując na Treskelen byliśmy o 5-7 kilometrów od husa. Zawsze mogliśmy wrócić do chaty i rozpalić w piecyku. Natomiast przygody zaczęły się w drodze na dziewiczą Górę Polaków. Trzy dni ,,dupowaliśmy’’ w husa, bo kry lodu nas ,,zapakowały’’ przy brzegu i nie mogliśmy wypłynąć łódką. Opracowaliśmy szybko plan awaryjny - zdradza student. - Musieliśmy jednak przejść pieszo dodatkowe 3 kilometry po morenach, czyli terenie, z którego 50 lat temu ustąpił lodowiec. Po tym zrzuconym piachu i skałach bardzo nieprzyjemnie się chodzi.
 Przejście 3 kilometrów zajęło badaczom aż 8 godzin. Odpoczęli dopiero kiedy weszli na lodowiec.
 - Mieliśmy mapy i satelitarną nawigację - odbiornik GPS, ale i tak ciężko było się zorientować, na którym lodowcu jesteśmy i którędy mamy iść. Zdecydowaliśmy w końcu ruszyć przez czoło lodowca, chociaż nie powinno się tej drogi wybierać, bo to najniebezpieczniejsza droga. Czoło lodowca to 20-metrowe prawie pionowe, spękane ściany - opowiada. - By dojść do czoła lodowca przeszliśmy jedną ścianę, za nią ukazała się druga. Większa. Pomiędzy nimi było błoto, lód, śnieg i masa szczelin. Kiedy byliśmy już u celu zaskoczył nas potężny wiatr, jednak nie mieliśmy już siły iść, bo spaliśmy tylko cztery godziny. Rozbiliśmy więc namiot w cichym - jak nam się wydawało - miejscu. Około trzeciej w nocy prawie nas zmiotło. W końcu namiot nie wytrzymał i popękał. Kiedy zobaczyliśmy na GPS-ie ile jesteśmy od husa, to osłupieliśmy... W linii prostej przeszliśmy zaledwie cztery i pół kilometra, a zajęło nam to aż dwie doby!

 Dalej podróżnikom szło się znacznie lepiej. Wiatr ucichł. Musieli już tylko uważać na niebezpieczne szczeliny. Na kolejnych przystankach spali pod gołym niebem. Do ochrony przed wiatrem i zimnem służyły im śpiwory i folia aluminiowa. Na Górę Polaków dotarli po czterech dobach.
 - Trzeba wyważyć kiedy się kończy przygoda i zabawa, a kiedy zaczyna walka o życie - przestrzega Damian. - Staraliśmy się robić wszystko z głową, by nie przekroczyć niebezpiecznej granicy. Każdy krok musi być przemyślany. Trzeba mieć w zanadrzu kilka planów gdzie i którędy iść. Czasami proste rzeczy okazują się bardzo trudne. Byliśmy odcięci od świata, więc każde skręcenie kostki, zwichnięcie czy złamanie stanowiłoby duży problem. Dlatego musieliśmy mieć zaparcie, by nie zrezygnować w połowie drogi.
 Na szczęście nic złego się nie zdarzyło. Choć bez ran się nie obyło. Podróżnicy co rusz mieli obtarte stopy, porozcinane ręce i czoła. Wszystko z powodu kryształków lodu, które na Spitsbergenie są wyjątkowo ostre.
 - Lód lodowcowy jest przekrystalizowany, ma długie kryształki. Występuje tam też śnieg firnowy - wyjaśnia student.  - Na szczęście nie było aż tak zimno, żeby nie można się rozebrać. Najgorzej było z myciem rąk, twarzy i zębów. Woda na lodowcu była potwornie zimna, czasem miała poniżej zera stopni. Ręce należało myć kilka sekund i natychmiast rozgrzewać, bo naczynia się tak kurczyły, że aż bolało. Trzeba było uważać, by szkliwo zębów nie popękało. Kąpieli zażywaliśmy raz na dwa tygodnie w polskiej bazie.

 Dużo czasu pochłaniało przygotowanie posiłków. Zagotowanie litra wody zajmowało... 15 minut. Damian zapytany co było najtrudniejsze w dwumiesięcznej wędrówce po Spitsbergenie bez namysłu odpowiada: -  Zmusić się do dalszego wysiłku. Teren był raz łatwiejszy, raz trudniejszy, ale przyroda jest przyrodą i nie jest przeciwko człowiekowi. To człowiek musi poszukać odpowiedzi w sobie. Każdy z nas miał swoją własną motywację. Na pewno dopingowało nas to, że odkrywamy nieznane dotąd tereny.
 - Jeśli tylko będzie okazja ponownego wyjazdu na Spitsbergen nie będę się zastanawiał ani chwili. Zapewne przed wyjazdem przejdę trening kondycyjny i siłowy. Chciałbym też prowadzić badania w rosyjskiej tajdze i na Syberii - zdradza. - Przykro było opuszczać Spitsbergen, ale mieliśmy już wykupione bilety powrotne, skończyło nam się też jedzenie... Szkoda...
 Badania laboratoryjne przeprowadzone w Poznaniu dadzą odpowiedź czy poznańskim naukowcom udało się odkryć nowe gatunki i rodzaje koralowców.

KARINA JANKOWSKA

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.21.240.212

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.