Magazyn koscian.net

2009-12-23

W Kościańskiem przed laty (5)

Panuje obiegowa opinia, że żyjemy w niebezpiecznych czasach. Media donoszą o licznych zagrożeniach: wypadki, morderstwa, samobójstwa, moralne rozpasanie - nie schodzą z łamów i anten, potęgując strach. I rodzi się przy tym pytanie – czy tym, którzy byli przed nami żyło się lepiej, bezpieczniej?

N jak narkotyki

Narkotyki to nie współczesny wymysł. Sięga, że tak napiszę zamierzchłej przeszłości. W dokumentach kościańskich nazwa ta pojawia się jeszcze w zaborze pruskim, a potęguje w II Rzeczpospolitej. Prasa często informowała o mnożeniu się przypadków narkotycznych uzależnień. W Kościanie w owych czasach problem używania narkotyków uważano za wstydliwy. Tajemnicą poliszynela było, że kokainę i heroinę można było nielegalnie kupić w kawiarniach w Poznaniu. Wiedziano też, że najłatwiej „zorganizować” można morfinę, bo stosowana w medycynie, stanowiła dość powszechny – choć bardzo drogi – leczniczy środek antybólowy.

Pozostawiając dane osobowe w ukryciu, stwierdźmy, że w latach 1920 – 1931 uzależnienie od narkotyków stało się w Kościanie przyczyną śmierci co najmniej 25 osób, co statystycznie daje ponad 2 osoby rocznie. I nie byli to ludzie z tak zwanych „dołów” – oni raczyli się okowitą i wodą brzozową. Narkotyki używały wyłącznie dla elity. „Gazeta Polska”, będąca sumieniem moralnym nie tylko Kościana alarmowała, że narkotyki także na prowincji niszczą substancję narodową. Alarmy te przybrały na sile w czasie kryzysu lat trzydziestych.   
 
13 stycznia 1932 roku „Kurier Poznański” donosił:
„Mnożące się w zastraszający sposób wypadki, których przyczyną była zatruwanie się morfiną, kokainą, heroiną itp. wskazywały na to, że w Warszawie musi istnieć jakaś szajka handlarzy, która dostarcza osobom opanowanym przez ten straszny nałóg owych narkotyków. Długo jednak nie było można wpaść na trop tej szajki zakonspirowanej i działającej bardzo sprytnie. Stwierdzono tymczasem, że cztery osoby opanowane przez ten straszny nałóg, który je doprowadził do kompletnej ruiny moralnej, popełniły samobójstwo. Jedną z ofiar była także żona pewnego adwokata. Około 20 osób skutkiem tego nałogu zostało w ostatnich dniach umieszczonych w zakładzie dla umysłowo chorych”.

Adwokat - po stracie żony - wziął sprawę w swoje ręce i naprowadził policję na trop. Udało mu się ustalić, że narkotyki trafiają do stolicy z Niemiec przez Wolne Miasto Gdańsk, a miejscem ich nabywania są kawiarnie. Dziennikarz „Kuriera Poznańskiego” relacjonował dalej:
 „Miejscami ściśle zakonspirowanej sprzedaży były niektóre kawiarnie, w których spotykały się obie strony, używając do porozumienia specjalnych nawet znaków. Po dłuższej obserwacji udało się policji ująć dwóch takich handlarzy Piotra O. i Leona H., przy których znaleziono pewien zapas tych trucizn”.

W warszawskiej aferze narkotykowej z 1932 roku – używając obecnego języka - ujęto dwóch dilerów, ale do źródeł mafii, zajmującej się przemytem policja nie dotarła i cała sprawa rozmyła się. Tak to bywało i bywa. Udało się jednak ustalić, że najczęściej nabywcami morfiny, kokainy i heroiny byli: „ludzie z rozmaitych sfer, z arystokracji, ze świata artystycznego, urzędnicy itd.”.

Afera warszawska miała też pozytywny wydźwięk - wzmogła czujność policji na prowincji. Nie trzeba było czekać długo, bo w połowie 1932 roku funkcjonariusze grupy śledczej Powiatowej Komisji Policji Państwowej w Kościanie dzięki informatorowi o pseudonimie „Foxtrott”, ulokowanym jako kelner w jednym z lokali w mieście, trafili na trop sprzedawców narkotyku, konkretnie morfiny. 15 lipca 1932 roku w „Gazecie Polskiej” miała się ukazać krótka wzmianka o następującej treści:
    „W grodzie naszem lęgnie się najgorsze zło. Tańce lubieżne jako tanga, obnażone ramiona młodych niewiast i życie rozwiązłe nie wśród gminu, ale pośród ludzi znacznych. Ostatnio doniesiono nam, że w jednej z naszych restauracyj na gorącym uczynku ujęto młodych handlarzy narkotyków, których policja osadziła w areszcie. Są to mieszkańcy Kościana. Szczegóły w następnym wydaniu.”.

Istniało wtedy coś, co nazywało się cenzurą prewencyjną prasy lokalnej. Pierwszy wydrukowany w Drukarni Spółkowej egzemplarz trafić musiał do starosty, który miał prawo zawiesić każdy tekst, a jego autora skierować do sądu. Tak było też w kościańskiej aferze narkotykowej. Starosta kościański skonfiskował i zniszczył wydrukowane już gazety. W tej lokalnej aferze nie chodziło o kokainę czy heroinę, ale o fałszowane recept i rozprowadzanie w dużej ilości kapsułek z morfiną. W sprawę zamieszane była rodzina jednego ze znanych sług Hipokratesa. Informacje nie ujrzały światła dziennego, jako ślad pozostały jedynie krótkie doniesienia w aktach policyjnych z dopiskiem „sprawę zamknięto na podstawie ustnego polecenia starosty z dnia 15 lipca 1932r.”             
                           

Fala samobójstw 

W cyklu tym piszę o tak zwanych „czarnych kartach” historii miasta Kościana i powiatu kościańskiego. Chcę przez to powiedzieć, że żyli tutaj różni ludzie i nie wszyscy byli „cacy”; że każde czasy w dziejach pokoleń są na swój sposób i bohaterskie, i wstydliwe. Czytelnika starych roczników przedwojennej prasy wielkopolskiej musi zaskoczyć  i przerazić liczba popełnianych samobójstw. Zdarza się, że w jednym wydaniu gazety codziennej donosi się o kilku targnięciach się na własne życie. Różne tego były przyczyny: zaburzenia psychiczne, nieszczęśliwa miłość, ale najczęściej problemy materialne – zwolnienie z pracy, niespłacone długi, wstyd przed finansową degradacją czy - ogólniej – beznadzieja i brak perspektyw na przyszłość. W 1931 roku w powiecie kościańskim samobójstwo popełniło 18 osób, a powód stanowiła najczęściej – właśnie utrata pracy.   Nazwiska niechaj pozostaną w starych kronikach wypadków.

Reporter „Kuriera Poznańskiego” donosił 10 kwietnia 1931 roku:
„Na przejeździe kolejowym pod Luboniem rzucił się wczoraj wieczorem pod pociąg 18-letni biurowy starostwa w Kościanie Zbigniew X. z Kościana. Na szczęście parowóz odrzucił desperata, który odniósł jednak dwie rany cięte na głowie i doznał złamania podstawy czaszki. Samobójcę opatrzył lekarz Pogotowia Lekarskiego (tel. 55-55), poczem przewiózł go w stanie ciężkim do lecznicy miejskiej. K. został zwolniony z pracy i to zapewne stało się przyczyną rozpaczliwego kroku. Zostawił on list pożegnalny do rodziców”,   

Za nieszczęśliwy wypadek uznano natomiast śmierć 18-letniego praktykanta kupieckiego z firmy Wawrzyńca Czajki w Kościanie, który postrzelił się w czasie jazdy rowerem. Kościańska „Gazeta Polska” z 4 kwietnia 1931 roku informowała:
 „Powracający na rowerze do domu w Racocie 18-letni praktykant kupiecki zatrudniony w Firmie W. Czajka w Kościanie przekładał w drodze rewolwer z jednej ręki do drugiej, przyczep spowodował strzał, który ugodził go w bok. Mimo ciężkiego postrzału zebrał ostatki sił i wrócił do Kościana. Rana postrzałowa była tak ciężka, że nieszczęśliwy młodzieniec zmarł następnego dnia w szpitalu”.

Na temat tej śmierci spekulowano przez jakiś czas. Młody człowiek z Racotu w szpitalu opowiadał różne rzeczy. Główny nurt jego wyznań dawał się sprowadzić do tego, że jest kryzys, on wprawdzie ma jeszcze robotę, ale ludzi dookoła się zwalnia, więc co on biedny uczyni, kiedy na niego przyjdzie kolej, że boi się.

Śmierć Waryńskiego

    Jeśli już mowa o samobójstwach, to wiele miejsca wielkopolskie gazety poświęcały w 1932 roku śmierci socjalisty dr. Tadeusza Waryńskiego, syna twórcy „Proletariatu”. I – co może zaskakiwać – czyniły to spokojnie, bez większych emocji. A trzeba wiedzieć, że Wielkopolska, w tym Kościańskie, to była reduta narodowców, którzy jeżyli się na samo słowo „socjalizm”.

Dr Tadeusz Waryński był w Poznańskiem znany. Od 1928 roku jeździł po kraju i tworzył ogniwa Bezpartyjnego Bloku do Współpracy z Rządem Józefa Piłsudskiego, gościł także w Kościanie, Racocie i Krzywiniu. Kiedy schorowany Marszałek od grudnia 1930 do marca 1931 roku wyjechał na kurację na Maderę, Waryński właśnie kierował akcją wysyłania pocztówek na 19 marca z życzeniami imieninowymi dla Piłsudskiego. Akcja okazała się udana – Marszałkowi dostarczono ok. miliona pocztówek.

Prasa endecka charakteryzowała Tadeusza Waryńskiego następująco:
„Był synem jednego z twórców socjalizmu polskiego, Ludwika Waryńskiego, założyciela Proletarjatu, skazanego przez Moskali na katorgę. Był on z początku niezależnym socjalistą, hołdującym skrajnym poglądom. W Polsce niepodległej był wyższym urzędnikiem w ministerstwie oświaty. W okresie pomajowym przeszedł do piłsudczyzny i tam stał się głośny jako redaktor „Nowej Kadrowej”, gdzie propagował zasadę faszyzmu sanacyjnego i nawoływał do zarzucenia konstytucji w drodze zamachu stanu. Przy wyborach z roku 1930 wszedł do sejmu z listy Bezpartyjnego Bloku”.

Na temat przyczyny targnięcia się Waryńskiego na własne życie snuto przeróżne przypuszczenia. Jego przyjaciele twierdzili, że nie mógł się pogodzić ze skutkami kryzysu, który niósł z sobą nędzę; wrogowie uważali, że musiał mieć coś na sumieniu i obawiał się ludzi Piłsudskiego. W każdym razie u schyłku 1931 roku dostrzegano u niego dziwne zamyślenie, coś jakby melancholię. 6 stycznia 1932 roku „Kurjer Poznański” informował m.in.:
„W dniu wczorajszym popełnił samobójstwo przez powieszenie poseł B.B. dr Tadeusz Waryński. We wtorek po południu w hotelu sejmowym w pokoju nr 121, zajmowanym w swoim czasie przez posła Konstantego Jaruzelskiego, który umarł przy końcu ubiegłej kadencji, powiesił się poseł dr Tadeusz Waryński. Zdaje się, że samobójstwo zostało popełnione jeszcze dnia poprzedniego... Zwłoki wydano rodzinie. Syn zmarłego jest oficerem 36 pułku piechoty, pełniącym służbę w kompanii przybocznej Prezydenta Rzeczpospolitej”.

Wódka w pracy szkodzi

Kradzieże i włamania w królewskim grodzie Kościanie z dawien dawna były na porządku dziennym. Z kronik policyjnych przebija prawidłowość, że im większy kryzys gospodarczy w kraju, tym więcej rabunków. Opisami zmagań funkcjonariuszy z tą plagą można wypełnić kilkadziesiąt opasłych tomów. Skoro jednak już jesteśmy w 1932 roku, zatrzymajmy się na tym i przedstawmy relacje prasowe na temat szaleńczego rajdu włamywaczy, którzy w nocy z 7 na 8 stycznia tamtego roku usiłowali zbić majątek na precyzyjnie zaplanowanym wypadzie.

Głównym celem wypadu miała być Kaplica Pana Jezusa w Kościanie, w której to pomysłowi rabusie spodziewali się większych zysków, jako że znajomy doniósł im, iż po Trzech Królach skarbonki pękają w szwach, a pieniędzy z nich nikt nie wybiera. Tak więc z 7 na 8 stycznia 1932 roku w nocy czwórka dzielnych kościaniaków ruszyła na łów. Reporter kościańskiej „Gazety Polskiej’’ relacjonował 9 stycznia:
 „W nocy na 8 stycznia za pomocą wytrycha otworzyli nieznani złoczyńcy drzwi od kaplicy Pana Jezusa od strony ogrodu, stąd dostali się do wnętrza kościoła i rozbili skarbonkę. Pastwą złodziei padło 18 złotych”.

W kaplicy znajdowały się wtedy cztery skarbonki: dwie wmontowane w ścianę przy głównym i bocznym wejściu, zamykane na prowizoryczne kluczyki, jedna – w kształcie osła - przy tak zwanym „żłóbku” i jedna stojąca - wydawała się największa - służąca składaniu ofiar  św. Antoniemu, wspierającemu poszukiwanie rzeczy zagubionych. Członkowie szajki byli albo z innej parafii, albo już „pod wpływem”, bo opróżnili skarbonkę św. Antoniego, a pozostałych nawet nie ruszyli.

Kiedy po wyjściu ze świątyni przeliczyli i podzielili zdobycz, okazało się, że na każdego przypadało po 4 i pół złotego, co nie dawało żadnej satysfakcji. Słowem, spodziewali się, że będzie znacznie więcej. I wtedy rozpoczęli ów rajd, który skończył się następnego dnia w areszcie. Z „Kurjera Poznańskiego” z dnia 12 stycznia 1932 roku:
 „Tej samej nocy wtargnęli złodzieje do restauracji pana Kazimierza Tomaszewskiego przy ul. Poznańskiej w Kościanie, gdzie skradli 4 litry wódki, 50 cygar, 100 papierosów i obrus. Następnie weszli do mieszkania przy restauracji i z bufetu zabrali 140 złotych”.

Noc była bezksiężycowa, uliczni stróże spali, pogoda sprzyjała, mrozu nie było. I pewnie dotychczasowe wyczyny uszłyby rabusiom bezkarnie, gdyby nie owe 4 litry wódki od Tomaszewskiego. Siedli bowiem na ławce na plantach, rozłożyli obrus, każdy wziął po butelce i zaczęli raczyć się – jak to się mówi – z gwinta. W toku libacji doszli do wniosku, że brakuje im zakąski, więc wespół zespół udali się po zagryzkę. Ale jej nie znaleźli, bo zamiast do rzeźnika włamali się do zakładu fotograficznego. Z „Kurjera Poznańskiego”:

„Nadto zajrzeli sprawcy do pracowni fotograficznej pana Franciszka Maciejaka, gdzie zniszczyli kilkadziesiąt klisz o wartości 25 złotych”.

Wczesnym rankiem okoliczna ludność doniosła policji, że na ławce na plantach na wysokości - nomen omen - więzienia znajduje się biały, ale już poplamiony obrus. Wokół walały się półlitrowe flaszki, a tuż przy ławce leżała teczka z pieniędzmi, papierosami, cygarami i dokumentami jednego z dzielnej czwórki. Sprawcami okazali się miejscowi, drobni złodzieje,  którzy przed sądem zeznawali, że  dla nich kradzieże i włamania to praca i jedyne źródło utrzymania ich rodzin. Niestety, zapomnieli, że wódka w pracy szkodzi. (cdn)
                  
JERZY ZIELONKA


Już głosowałeś!

Komentarze (1)

w dniu 24-12-2009 06:55:18 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

super

super

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.21.230.135

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.