Magazyn koscian.net

2009-02-11

Świniobicie

To była bardzo ponura sprawa. Skomplikowana i tragiczna w wielu wymiarach. Tak jak chory ludzki umysł: pełna cieni i mrocznych zakamarków. Wynikła z zachowań człowieka, których przewidzieć i zrozumieć niepodobna.

Zaczęła się w pogodną, pełną słońca, lipcową sobotę w   jednej z małych podkościańskich wiosek. Przy asfaltowej drodze otoczonej zielenią rozsiadł się czterorodzinny, dość rozległy budynek. Nic nadzwyczajnego, typowy produkt socjalizmu. Czworokątny z płaskim dachem. Po czterech wyszczerbionych już zębem czasu zewnętrznych stopniach łatwo się dostać do jego wnętrza. Na parterze, na lewo od wejścia, w siedmioizbowym lokalu, tuż za wejściowymi drzwiami mieszkała wieloosobowa rodzina pana – nazwijmy go na użytek tej opowieści – Macieja. Razem z nim mieszkała żona Kazimiera, obydwoje już po pięćdziesiątce oraz ich dzieci: syn Tobiasz, wówczas kawaler i córka Maria wraz ze swoim mężem i dwójką ich całkiem jeszcze małych dzieci. Razem z rodziną pana Macieja dom zamieszkiwała też ponad osiemdziesięcioletnia matka jego żony. Staruszka, pani Alicja, wymagała opieki, była bowiem niewidoma. Czteropokoleniowa rodzina. Razem osiem osób. Zgodnie i przykładnie żyjących w jednym mieszkaniu.

Rozkład tego mieszkania należy do istotnych elementów tej sprawy. Może więc parę słów o tym. Tuż za drzwiami wejściowymi, szeroki na 125 centymetrów, a długi, jak to skrupulatnie wymierzono, na 618 centymetrów, biegł przez całe mieszkanie korytarz. Po jego prawej stronie były drzwi do sypialni. Zajmowała ją rodzina córki gospodarza lokalu, wspomnianej już Marii. Z tego dopiero pokoju można było wejść do kolejnego pomieszczenia zajmowanego przez syna gospodarza. Już prawie w  końcu korytarza, na prawo, kolejne drzwi prowadzące do sypialni zajmowanej przez pana Macieja i jego żonę. Naprzeciw drzwi wejściowych, na samym końcu korytarza znajduje się pokój zajmowany przez staruszkę Alicję. W tym pokoju dwa tapczany, meblościanka, stolik, popularna ława, dwie pufy, krzesło i fotel. Po lewej stronie korytarza, pierwsza od pokoju pani Alicji łazienka, a później w kierunku wyjścia – kuchnia i spiżarnia. Razem prawie sto metrów kwadratowych.

W dniu tragedii (bo przecież ona musiała nastąpić, inaczej nie pisałbym o tym w tej książce) w mieszkaniu pana Macieja było tylko siedmiu stałych domowników, córka gospodarza Maria przebywała bowiem w szpitalu w Poznaniu. Przybyło za to gości. Pan Maciej zaprosił ich w związku z planowanym na niedzielny ranek świniobiciem. Kto przybył? Z Kościana córka gospodarza Elwira z dwójką dzieci, z Poznania 49-letnia Alina, siostra jego żony wraz z mężem, a z Grodziska brat żony – 44-letni Włodzimierz. W mieszkaniu przebywało więc łącznie trzynaście osób. Panowała iście rodzinna sielanka. Razem spożywano posiłki, rozmawiano, oglądano telewizyjny program. Niektórzy ze stałych domowników wychodzili do pracy, inni wracali... Zbliżał się wieczór. Do Poznania odjechał mąż pani Aliny. Reszta miała zostać na noc. Pani domu rozdzieliła miejsca do spania, co – mimo rozległości mieszkania i wielości pomieszczeń – przy takiej liczbie gości nie było wcale sprawą łatwą.

Komu jakie miejsce przypadło do spania, w każdym klasycznym kryminale ma niebagatelne znaczenie. Tak było i tym razem. Gdzie więc poszczególne osoby kładły się do snu? Zobrazujmy to. Pan Włodzimierz miał spać wraz z synem gospodarza w pokoju tego ostatniego. Tuż obok, w pokoju rodziny córki gospodarza, spał jej mąż z dwójką dzieci i jego szwagierka, także z dwójką dzieci. W ostatnim pokoju, po lewej stronie korytarza spali gospodarze, tuż obok nich matka – gospodyni, wspominana już uprzednio ponad osiemdziesięcioletnia staruszka i  jej córka, a zarazem i siostra gospodyni, przybyła z Poznania, Alina.

Poukładano już dzieci do snu. Niektórzy jeszcze spoglądali w okienko telewizora. Maciej wraz ze swoim szwagrem Włodzimierzem poszli jeszcze do piwnicy. Przygotowywali się do mającego nastąpić jutro świniobicia. Razem ustawili napełniony wodą kocioł na piecu, poukładali drzewa i wrócili do kuchni. Rozmawiali o sprawach błahych i ważnych, ot jak to w rodzinie. Ustalili między innymi, że po świniobiciu pan Maciej odwiezie szwagra wraz z przypadającą mu do podziału częścią mięsa, a   następnie obydwaj wrócą, żeby w poniedziałek pojechać do Leszna, do wybranego już przez nich biura obrotu nieruchomościami. Po co? Otóż Włodzimierz prowadził niedaleko Grodziska warsztat lakierniczy. Nie ma co ukrywać – prowadzony przez niego interes nie tylko nie przynosił spodziewanych zysków, ale tak po prawdzie to nie szedł w ogóle. Postanowił więc warsztat wydzierżawić. Cóż, i na to jednak nie było amatora. Szwagrowie więc problem ten chcieli rozwiązać przy pomocy właśnie tego już wybranego przez nich biura obrotu nieruchomościami.

W czasie rozmowy, przyjacielskiej i serdecznej, pan Maciej wyciągnął karafkę z owocową nalewką. Sam wypił jedną szklaneczkę. Szwagrowi z grzeczności zaproponował także kieliszeczek. Ten jednak odmówił, pana Macieja ta odmowa nie zdziwiła w najmniejszym nawet stopniu – wszyscy w rodzinie wiedzieli, że Włodzimierz nie spożywa alkoholu pod żadną postacią i w najmniejszej nawet ilości.

Dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Ponieważ pan Maciej musiał wstać rano już o godzinie czwartej, więc mimo chętki na dalszą rozmowę ze szwagrem, zaproponował mu już spanie. Ten na to przystał. Udał się jako pierwszy do łazienki, a następnie do przydzielonego mu pokoju. W tym ostatnim nie było jeszcze syna pana Macieja, pracował on bowiem w Poznaniu i powrócić miał dopiero po północy.

Po szwagrze z łazienki skorzystał gospodarz. Gdy wyszedł z niej, już w całym mieszkaniu panowała cisza. Wszyscy na poprzedzielanych im miejscach spali. Pan Maciej też udał się do swego pokoju i zasnął.

Przed pierwszą w nocy przyjechał z Poznania, wspominany już uprzednio, syn pana Macieja. Drzwi otworzyła mu rozespana siostra Elwira. Poszła jednak od razu z powrotem na tapczan. Tobiasz – bo takie imię nosił syn pana Macieja – pokręcił się jeszcze chwilę po mieszkaniu i też udał się do swego pokoju. Zauważył, że śpi w nim jego wuj Włodzimierz. Nie zdziwiło go to w najmniejszej nawet mierze – był przecież o tym poinformowany. Położył się obok wuja na tapczanie. Dochodziła już godzina druga. Strudzony całodniową pracą prawie natychmiast zasnął. Jeszcze tylko resztką świadomości zanotował, że gdzieś po pięciu minutach wuj podniósł się z tapczanu. Sądził, że udaje się do łazienki...

Pierwszy wstał pan Maciej. Budzik nastawiony przez niego zaterkotał o godzinie czwartej. Zauważył, że w korytarzu mieszkania pali się światło. Zdziwił się odrobinę, bo zawsze na noc domownicy gasili oświetlenie. Pomyślał więc tylko, że któryś z gości musiał w nocy wstawać. Nie miał jednak czasu na dalsze rozmyślania, czekała go praca. Udał się szybko do piwnicy. Podpalił w piecu pod przygotowanym wczoraj kotłem. Około czwartej dwadzieścia powrócił do mieszkania. Przygotował sobie szklankę kawy. Z gorącą jeszcze poszedł z powrotem do piwnicy. Palił przecież drzewem, a to wymagało ustawicznego podkładania do pieca. O piątej pięćdziesiąt drugi raz wrócił do mieszkania. Odniósł szklankę po kawie, sprawdził, która godzina. Na szóstą był umówiony z rzeźnikiem z Racotu i tam też należało o szóstej po niego zajechać. Tym razem, gdy Maciej wszedł do mieszkania, zaobserwował, że jego żona dopiero co wstała. Nie zdziwiło go to, i ją bowiem czekały rozliczne obowiązki. Nie tylko związane ze świniobiciem, ale i codziennymi sprawami, jak chociażby karmieniem inwentarza. Musiała też pomóc i w ubieraniu, i w toalecie, i przy śniadaniu swej niewidomej matce. Zauważywszy pana Macieja ze szklanką w ręku, żona poprosiła go o zrobienie też jej szklanki kawy. Podszedł do lodówki i wtedy uzmysłowił sobie, że nie ma na niej kluczyków od jego samochodu. A jeszcze wczoraj późnym wieczorem, ba, w nocy, były tam. Wiedział o tym dokładnie, sam je tam przecież położył. Jeszcze rozejrzał się po kuchni. Może je ktoś przełożył? Myślał gorączkowo. Jednak nie, kluczyków nigdzie nie było. Czyżby zostawił je w samochodzie? Pan Maciej spiesznym krokiem udał się do garażu. I tu kolejna dziwna rzecz: nie było w nim jego samochodu.

Pan Maciej powrócił do mieszkania. Od razu zrozumiał, że  samochód musiał być zabrany przed godziną czwartą rano. Okienka od piwnicy, w której dokładał drew do ognia, były otwarte, a więc musiałby usłyszeć, gdyby złodziej kradł samochód po czwartej. Mało tego, musiał on wypchnąć samochód z garażu i  dopiero gdzieś dalej od domu go uruchomić, bo przecież inaczej, także pomimo snu, usłyszałby to. Nie zdążył jeszcze pan Maciej opowiedzieć wszystkiego swej żonie, gdy naszła go myśl, że może to Włodzimierz... Dlaczego pomyślał o nim? Nie, nie z jakiegoś szczególnego względu, ale czasem w przeszłości pożyczał szwagrowi swój samochód. I o tym swoim podejrzeniu powiedział też żonie. Ta weszła do pokoju. Spał w nim na tapczanie tylko ich syn Tobiasz, nigdzie zaś nie było Włodzimierza. Musiał zdecydować się i w nocy pojechać do domu, do Grodziska. Dlaczego tylko o tym nikomu nie powiedział? I dlaczego bez pytania zabrał samochód? Przecież gospodarz, pan Maciej, pożyczyłby mu, jak zawsze zresztą kiedy go potrzebował.

Czas naglił. Rzeźnik wszak czekał w Racocie. Pan Maciej więc z kolei od swego zięcia pożyczył jego samochód, „malucha”, i  pojechał. Gdzieś około szóstej trzydzieści był już z rzeźnikiem z  powrotem. Od razu udał się z nim do piwnicy. Zaczęli się przygotowywać... I właśnie wtedy do piwnicy zbiegł zięć. Blady. Drżącym głosem wezwał pana Macieja, ażeby poszedł do mieszkania. Nie żyją bowiem ani jego przybyła z Poznania szwagierka Alina, ani też matka jego żony.

Pan Maciej pośpieszył, ba, po prostu wpadł do swego mieszkania. W korytarzu, na podłodze leżała zemdlona jego żona, obok niej klęczały, głośno zawodząc, córki.

Płacz przeplatał się z żądaniami powiadomienia policji i  pogotowia ratunkowego. Pośpiesznie zadzwoniono. Pan Maciej wszedł do pokoju zajmowanego przez teściową. Ta leżała na łóżku po lewej stronie drzwi. Przykryta była aż po brodę. Pan Maciej delikatnie odsunął kołdrę i wtedy zauważył na szyi staruszki czerwony kolisty ślad o średnicy trzech do czterech centymetrów. W pierwszej chwili zdawało mu się, że teściowa ma przegryzioną, jak to później opowiadał, tętnicę. Nigdzie jednak nie było krwi. Po chwili przeszedł na prawą stronę pokoju, gdzie stało łóżko, na którym leżało ciało jego szwagierki Aliny. I ona była przykryta po brodę. Po odsunięciu kołdry i na szyi szwagierki zauważył taki sam ślad jak u teściowej. Ręka szwagierki podniesiona jednak była w  górę i w jakiś taki dziwny sposób zgięta. No i z ust Aliny wyciekła stróżka krwi. Dalsze obserwacje przerwał przyjazd karetki pogotowia. Wieścił go przeraźliwy jej sygnał, który nie tylko rozerwał ciszę niedzielnego poranka, ale i postawił na nogi wszystkich w okolicy.

Żona pana Macieja dostała zastrzyk uspokajający. Lekarz też stwierdził zgon obydwu kobiet. Nie było zresztą co do tego żadnych wątpliwości, jako że zwłoki były całkowicie już zimne. Zaczęto się gorączko zastanawiać, co też było przyczyną ich śmierci. A ponieważ dla wszystkich dorosłych, którzy przebywali w tym mieszkaniu, stało się jasne, że obydwie kobiety, jak to mówiono, uduszono, głośno zastanawiano się, któż mógł je zamordować. Nie ma co ukrywać: podejrzenie padło od razu na Włodzimierza. To mógł zrobić tylko on, nikt więcej. Wszyscy tak twierdzili i wszyscy wzajemnie się w tym przekonaniu utwierdzali.

Przybyli i funkcjonariusze policji. Stawił się sam komendant rejonowy policji i on też przejął dowodzenie. Nie zabrakło i kościańskiego prokuratora. Zaczęła się rutynowa policyjna robota. Przesłuchiwano świadków. Robiono oględziny. Wreszcie zwłoki kobiet przewieziono do prosektorium, przede wszystkim w celu dokonania sekcji zwłok i ustalenia przyczyn ich zgonu. Ale nie tylko. Od razu, jakby przewidując dalszy bieg sprawy, chciano dokonać całego szeregu jeszcze innych badań i do nich właśnie w prosektorium pobrano materiał dowodowy. O tym jednak za chwilę.

Uwierzono bowiem – myślę, że słusznie – że sprawcą zbrodni jest Włodzimierz. Policyjnymi kanałami nakazano jego zatrzymanie.

A cóż się tymczasem z nim działo? Nikt tego nigdy dokładnie nie doszedł. Do swego domu w Grodzisku przybył... Nie, tego też dokładnie nie ustalono. Przesłuchiwana w charakterze świadka jego żona podała następującą wersję: po północy z soboty na niedzielę, kiedy mąż jej nie wrócił od swej siostry spod Kościana, udała się z dołu ich jednorodzinnego domu do mieszczącej się na piętrze sypialni. Położyła się na tapczanie. Włączyła radio. Nie bardzo jednak mogła zasnąć. Około pierwszej zeszła na parter, ażeby się napić. Po chwili wróciła do sypialni i  zasnęła. Obudziła się, gdy mąż, już w piżamie, wchodził do wspólnego łoża. Akurat w dalej grającym radiu podano, że minęła godzina szósta. Spytała męża, czym wrócił. Usłyszała, że samochodem, który pożyczyła mu siostra. Wtedy spytała, właściwie to bez żadnego powodu, o której godzinie powrócił. Jak zeznawała, mąż półgębkiem odburknął jej, że o północy. Wtedy zaprotestowała, że nieprawda, że jeszcze o pierwszej nie było go w   domu. No i wtedy – co może istotne, a może i też nie – Włodzimierz bez słowa, gwałtownie chwycił ją za szyję i zaczął dusić.

Głośno krzyknęła, zaczęła się bronić. Puścił ją, zerwał się i pobiegł na parter. Ona pozbierała się i zeszła za nim. Nie było go już wtedy w domu. Przez okno zauważyła, że ubrany stoi obok czerwonego „malucha”, zaparkowanego na podwórzu. Nie ubierając się, w piżamie wybiegła na podwórze. Krzyknęła, że ma wrócić do domu. Całkiem spokojny wszedł za nią. Zapytała go, czy chce kawy. Chciał, więc przygotowała ją. Pragnęła dowiedzieć się, dlaczego ją dusił. Nie wiedział. Potem spytała, dlaczego nie przywiózł mięsa. Odpowiedział jej, że rzeźnik przybędzie do szwagra dopiero dzisiaj. I w tym momencie do pomieszczenia, w  którym przebywali, wszedł ich syn. Nie chciała przy nim roztrząsać tego, co nastąpiło rano w sypialni. Zamilkła, syn natomiast poprosił ojca o podwiezienie go do kościoła. Włodzimierz zgodził się. Natychmiast wyszli z domu. Jeszcze byli na podwórzu, gdy ona zauważyła brak wszystkich dokumentów związanych z prowadzonym przez męża warsztatem. Wybiegła za nimi. Byli już w samochodzie. Powiedziała, żeby mąż zostawił dokumenty w domu. Jakie dokumenty? No rachunki, księgi i tak dalej. Mąż przechylił się i z tylnego siedzenia podał jej te dokumenty. Pojechali.

Która była wtedy godzina? Po siódmej. Syn Włodzimierza był bowiem ministrantem i chciał uczestniczyć we mszy o godzinie siódmej trzydzieści. Oddajmy mu zresztą głos: „W niedzielę rano lekko mżyło. Poprosiłem więc ojca o podwiezienie mnie pod kościół. Zgodził się. Podjechaliśmy. Wszedłem do zakrystii. I wtedy usłyszałem dźwięk klaksonu. Zaciekawiony, wyszedłem przed kościół i zauważyłem, że przy „maluchu”, którym przyjechaliśmy, stoi policyjny radiowóz. Podszedłem do policjantów, zapytałem, co się stało. Usłyszałem, że mam jechać „maluchem” za nimi, ponieważ ojciec jest podejrzany o zabójstwo. Nie mogłem w to uwierzyć. Pojechałem za radiowozem. Czekałem na komendzie. Po chwili przyjechali po mnie wujowie, zabrali mnie do domu. To wszystko, co mogłem powiedzieć”.

Włodzimierza doprowadzono przed oblicze prokuratora. Ten przedstawił mu zarzut popełnienia dwóch zabójstw i   przesłuchał go. Włodzimierz do niczego się nie przyznał. Z  grubsza jego wyjaśnienia pokrywały się z zeznaniami pana Macieja, były jednak i pewne rozbieżności. Włodzimierz między innymi uparcie twierdził, że szwagier pozwolił mu pojechać do domu swoim samochodem. A to, że wypychał go z garażu i  dopiero na drodze zapalał? To przecież, jak mówił, oczywiste: garaż był wąski i nie można było w nim swobodnie dostać się do samochodu.

Włodzimierz, indagowany przez prokuratora, stanowczo zaprzeczył, ażeby wchodził do pokoju, gdzie spały matka z siostrą. W pewnym jednak momencie przesłuchania niejako rozpędził się i powiedział mniej więcej tak: „Tej nocy, gdy byłem w mieszkaniu siostry, słyszałem na korytarzu jakieś głosy, jakieś chodzenie. Coś mnie pchało do tego, że mam coś zrobić, ale nie wiem co. Widziałem jakieś dwie duże osoby, był to chyba jeden mężczyzna i  jedna kobieta. Coś trzymali. Ja odczuwałem, że coś się tam robi i nagle coś zobaczyłem – ktoś kogoś trzymał za nogi, matkę. Było już jasno. Ja czułem, że trzeba uciekać. W dużym pokoju widziałem, że ktoś stał i mówił, żebym uciekał. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, czy te osoby coś mówiły. Była to krótka chwila. Spłoszyłem się, wyleciałem z pokoju, ubrałem się i wyszedłem z   mieszkania. Nie mogę tego wszystkiego uchwycić. Jest mi przykro, że tak się stało”. Zamilkł i nie powiedział już nic więcej.

Po jakiś dwóch czy też trzech godzinach Sąd zastosował w  stosunku do Włodzimierza areszt tymczasowy, w międzyczasie trwały inne czynności dochodzeniowe. Przede wszystkim zarządzono dokładne oględziny ciała Włodzimierza. W ich toku ujawniono powierzchowne obrażenia jego ciała na lewej dłoni i lewym ramieniu, a także w okolicy lewego obojczyka i na nosie. Zostały one szczegółowo opisane, pomierzone i sfotografowane. Ich wygląd nasuwał przypuszczenie, że są całkiem świeże i jakby zadane paznokciami innej osoby. Czyżby któraś z ofiar broniła się?

Przeprowadzono równocześnie sekcję zwłok nieszczęsnych kobiet. Wykazała ona, że przyczyną ich śmierci było uduszenie. Pobrano przy tym wyskrobiny spod paznokci ofiar, a to w celu przeprowadzenia dalszych badań, w szczególności w celu ustalenia, czy nie ma tam fragmentów naskórka Włodzimierza.

W dalszym też ciągu słuchano świadków. Teraz jednak nie tylko starano się zaprotokołować ich obserwacje co to samego zdarzenia, ale pytano ich też o znacznie wcześniejsze zachowanie Włodzimierza. I prawie bez trudu stwierdzono, że niejeden raz odbiegało ono od tak zwanej normy. Był on też leczony w Wojewódzkim Szpitalu Psychiatrycznym w Kościanie.

Prokurator bez żadnej zwłoki powołał więc biegłych psychiatrów, których zadaniem było ustalenie, czy w chwili popełnienia przestępstwa, a więc jak to uczenie nazywają tempore criminis, miał on zachowaną zdolność rozumienia znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem. Pamiętajmy jednak, że mimo tych prokuratorskich stwierdzeń i słów zakładających niejako a priori, że Włodzimierz dokonał potwornej zbrodni, on w dalszym ciągu nie przyznawał się ani do zabójstwa matki, ani też do zabójstwa siostry.

Czy psychiatrzy przystąpili do swej pracy? Nie, Włodzimierz bowiem dokonał kolejnej wolty. Osadzony w Areszcie Śledczym w Śremie, już po dwóch dniach, w zasadzie bez powodu, rzucił się z nożem na osadzonego wspólnie z nim w celi współwięźnia. Zadał mu nim kilka uderzeń, zanim został obezwładniony przez innych więźniów i strażników.

Rozpoczęły się więc nowe czynności procesowe, nowe badania i nowi biegli. Włodzimierza zaś przetransportowano do Aresztu Śledczego w Poznaniu. Tam miano zapewnić mu znacznie lepsze warunki w zakresie bezpieczeństwa.

Śledztwo toczyło się bardzo intensywnie. Prokurator zawczasu wystąpił o przedłużenie czasu jego trwania. Zwrócił się też do Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu o przedłużenie okresu tymczasowego aresztowania. Biegli psychiatrzy już wyznaczyli termin badania. A Włodzimierz?

23 września, a więc po prawie trzech miesiącach od opisywanego zdarzenia, w mieszkaniu mającej dyżur kościańskiej pani prokurator zadzwonił służbowy telefon. Zastępca naczelnika Aresztu Śledczego w Poznaniu informował: „... dokładnie o godzinie szóstej trzydzieści pięć stwierdzono, że Włodzimierz powiesił się w swej celi”. Dochodzenie w tym zakresie rozpoczął z kolei prokurator rejonowy dla dzielnicy Poznań Stare Miasto.

I to był w zasadzie koniec już tej sprawy. Jeszcze coś tam robiono, jeszcze czekano na wyniki badań... I wreszcie śledztwo umorzono, przyjmując jako podstawę tej decyzji śmierć podejrzanego.
Czy więc Włodzimierz zabił matkę i siostrę? Nie mnie o  tym sądzić. Jak było, tego oczywiście nie wiem. Jeżeli jednak patrzeć tylko i wyłącznie w akta tej sprawy, a tak powinien czynić funkcjonariusz wymiaru sprawiedliwości, to budzą się wątpliwości. Jakimi bowiem dowodami dysponował prokurator? Czy ustalono chociażby czas śmierci tych dwóch nieszczęsnych kobiet? Czy zdołano ustalić okoliczności, w jakich pozbawiono je życia? Czy w aktach sprawy są zeznania chociażby jednego, bezpośredniego świadka, który widział albo słyszał, jak Włodzimierz je dusił? Nie, nic takiego w tej sprawie nie ma.

A może są jednoznaczne w swej wymowie jakieś inne dowody rzeczowe, jakieś ekspertyzy czy wyniki badań, wskazujące, że to Włodzimierz i tylko Włodzimierz dokonał tej potwornej zbrodni? I znowu odpowiedź jest tylko jedna: nie, nie ma ani takich dowodów, ani też takich wyników rozlicznych badań zarządzonych przez prokuratora.

W toku oględzin miejsca zbrodni zabezpieczono cały szereg śladów. W wyniku tego badaniom poddano tak zwane ścinki, a mówiąc bardziej po ludzku – to, co znaleziono pod paznokciami Włodzimierza i zamordowanych kobiet. Poddano także badaniom niewielkie plamy krwi ujawnione na nocnej koszuli Aliny. Ekspertyza dostarczona przez Katedrę i Zakład Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku w tej kwestii była nadzwyczaj enigmatyczna. Pełno w niej sformułowań, że „nie można wykluczyć”, że w krwi ujawnionej pod paznokciami Aliny znajdują się DNA pochodzące od Włodzimierza, że znowu krew pobrana z innego miejsca „może pochodzić” także od niego. Itd. Itp. W żadnym jednak fragmencie ta ekspertyza nie stwierdza kategorycznie, że na przykład pod paznokciami Aliny ujawniono krew pochodzącą tylko i wyłącznie od Włodzimierza, czy też że z kolei pod jego paznokciami ujawniono krew Aliny. Nic takiego w  niej nie ma. Mówiąc inaczej, mógł tej zbrodni dopuścić się Włodzimierz, a mógł i kto inny.

Na czym więc w końcu oparto przekonanie o winie Włodzimierza? Myślę, że złożyło się na to ujawnione w toku przesłuchań zbiorowe przekonanie całej rodziny, że to on i tylko on. Jeżeli bowiem nie on – to kto? Podstawą natomiast tego przekonania była dotychczasowa jego choroba, a także nagły wyjazd do Grodziska. Czy to wystarczyłoby do skazania Włodzimierza? I znowu muszę odpowiedzieć, że nie wiem tego. Raczej jednak wątpię.

Czy w takim razie uważam, że prokurator prowadzący tę sprawę czegoś zaniedbał, w czymś się pospieszył? Nie, w żadnym razie nie. Cóż zresztą innego mógł zrobić, jak nie zawnioskować o   tymczasowe aresztowanie Włodzimierza? Czy też, już po zastosowaniu tego środka, namawiałbym prokuratora do uchylenia w jakimś tam momencie aresztu, co władny był zawsze zrobić? Broń Boże! Gdyby to ode mnie zależało, także trzymałbym Włodzimierza pod kluczem. To jednak w żadnym razie nie zmienia mego przekonania, że w postępowaniu sądowym mogło być różnie. A tak Włodzimierz swoim samobójstwem wszystko rozwiązał. Spowodował, że postępowanie można było zakończyć tak, jak je zakończono.

I jeszcze jedna uwaga. W tej sprawie uczyniono prawie wszystko i mimo tego nie zdołano ustalić, jak było, jaki był przebieg całego zdarzenia... Niestety, wynik czy rezultat śledztwa nie zawsze zależy od pracy i umiejętności tych, którzy je prowadzą. Często zaś od zbiegu okoliczności, od losu czy czort wie czego jeszcze!

I na koniec, na zasadzie może kontrapunktu, uwaga o   luźniejszym charakterze, może nawet niezbyt stosowna, Czytelnik więc zechce mi ją wybaczyć – nie potrafiłem odnaleźć w aktach informacji, czy w końcu tę nieszczęsną świnię, która była przyczyną rodzinnego zjazdu, zabito, czy też nie...

ZDZISŁAW WOJTCZAK

Zdzisław Wojtczak – prawnik, publicysta, literat. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Kościanie i wydziału prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Po aplikacji prokuratorskiej rozpoczął pracę w prokuraturze w Nowej Soli. Był także zastępcą prokuratora wojewódzkiego w Lesznie, a karierę zawodową zakończył na stanowisku Prokuratora Rejonowego w Kościanie. Znany jako autor licznych publikacji w „Wiadomościach Kościańskich’’ oraz kilku książek. Wysoko cenione są jego reportaże sądowe, eseje historyczne i opracowania biograficzne.

Książkę pt. Kościański pitawal” można nabyć w cenie 20 zł w księgarni na Rynku w Kościanie.

Już głosowałeś!

Komentarze (4)

w dniu 11-02-2009 17:13:41 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Zeby pisac ksiazke o ludzkich tragediach i zdradzac tajniki swej pracy to nie jest sie czlowiekiem ani prokuratorem jest sie poprostu egoista zimntm egoista .Chciala bym poznac tego pseudo czlowieka nisko sobie ceni ludzkie cierpienie oby nie prowadzil podobnej sprawy w swoim otoczeniu

Zeby pisac ksiazke o ludzkich tragediach i zdradzac tajniki swej pracy to nie jest sie czlowiekiem ani prokuratorem jest sie poprostu egoista zimntm egoista .Chciala bym poznac tego pseudo czlowieka nisko sobie ceni ludzkie cierpienie oby nie prowadzil podobnej sprawy w swoim otoczeniu

w dniu 14-02-2009 20:01:39 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

A gdzie zgoda rodziny na publikacje ksiazki bo jej nie widze sądze że wogule to jej nie ma

A gdzie zgoda rodziny na publikacje ksiazki bo jej nie widze sądze że wogule to jej nie ma

w dniu 14-02-2009 22:12:48 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Tak się składa, że sądy działają jawnie. Każdy może zajrzeć do akt zakończonych spraw i opisać co przeczytał. Nie wolno jedynie ujawniać nazwisk - z wyjątkiem prawomocnie skazanych - te można. Nie ma sądów kapturowych - wyroki są jawne (wraz z uzasadnieniem, które zawiera opis sprawy...)

Tak się składa, że sądy działają jawnie. Każdy może zajrzeć do akt zakończonych spraw i opisać co przeczytał. Nie wolno jedynie ujawniać nazwisk - z wyjątkiem prawomocnie skazanych - te można. Nie ma sądów kapturowych - wyroki są jawne (wraz z uzasadnieniem, które zawiera opis sprawy...)

w dniu 03-03-2009 22:29:53 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

" Na czym więc w końcu oparto przekonanie o winie Włodzimierza ? Myślę, że złożyło się na to ujawnione w toku przesłuchań zbiorowe przekonanie całej rodziny, że to on i tylko on. Jeżeli bowiem nie on - to kto ? Podstawą natomiast tego przekonania była dotychczasowa jego choroba, a także wyjazd do Grodziska ". Cóż za błyskotliwy tok myślowy... Mam pytanie : czy gdyby nagle wyjechał do Śremu to przekonanie o winie byłoby tak samo silne ?

" Na czym więc w końcu oparto przekonanie o winie Włodzimierza ? Myślę, że złożyło się na to ujawnione w toku przesłuchań zbiorowe przekonanie całej rodziny, że to on i tylko on. Jeżeli bowiem nie on - to kto ? Podstawą natomiast tego przekonania była dotychczasowa jego choroba, a także wyjazd do Grodziska ". Cóż za błyskotliwy tok myślowy... Mam pytanie : czy gdyby nagle wyjechał do Śremu to przekonanie o winie byłoby tak samo silne ?

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.118.205.165

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.