Magazyn koscian.net

2010-08-18

Serduszko pika w rytmie silnika, czyli co czuje mama żużlowego mistrza

- Żołądek robi mi takie fikołki, że muszę go trzymać. Siedzę więc trzy godziny zgięta w pół. Nie mogę oprzeć się o fotel. Aż mnie potem plecy bolą. No więc siedzimy. Ojciec i mąż milkną. Koledzy, sąsiedzi to zwykle krzyczą: Dawaj Jarek! Jak jedziesz?! A oni nie. Ale ojciec trzyma poręcze fotela tak, jakby chciał z nim wystartować.

Nie, nie bała się. Inne matki też się chyba nie bały. Wiele z nich przecież jeździło nawet na treningi, ale ona nie. W sobotę to nie wiadomo było w co ręce włożyć: pranie, sprzątanie, obiad, zaprawianie... Wiadomo. Cały tydzień w pracy, to w sobotę trzeba było nadrobić. Mąż jeździł. Ona tak ze dwa razy w roku... Wszystko jej przecież potem opowiedzieli. Że jak wchodził w zakręt to..., że trener mówił, że..., że trzeba kupić inne rękawice... Ale raz to serce jej stanęło.

- To było już na dużym torze, na prawdziwym meczu. Zawodnik się przewrócił i Jarek na niego wpadł. Stracił przytomność. Dziwnie się wtedy złożyło, bo ja zwykle siadam przy parkingu – tam zdaje mi się widać to, co najważniejsze, a tym razem byłam na starcie. Byłam tuż przy nim. Ponoć stałam biała jak ściana i szeptałam: Jarek wstań! Jarek wstań! Jarek wstań! Wstał - wspomina Danuta Hampel.

Nie, stara się nie myśleć o tym, że to niebezpieczne. Przecież ludzie nogi łamią na prostym chodniku. Nie. Po prostu zakłada, że nic złego nie może się stać. Nie może i już. Nie i koniec. Ale serduszko pika... Bo spokojny to on nigdy nie był. Co się od sąsiadek nasłuchała... Że ten jej znów na jednym kole na rowerze środkiem drogi jeździł... Że jak wariat... Że głowę kiedyś straci... Raz nawet miał lekki wstrząs mózgu, ale się nawet nie przyznał...

- Jak po dachu Spodka katowickiego jeździł na motorze, to mi się nawet nie przyznał. Dowiedziałam się z radia, czy telewizji. Powiedział mi tylko, że ma coś w Katowicach do załatwienia.

Bo jemu to chyba adrenaliny ciągle mało. Stąd to nurkowanie, a teraz to zdaje się jej, że chyba latać chce się nauczyć... Musi mierzyć się ciągle z czymś nowym.

* * *

Mąż i owszem, jeździł na żużel, ale żeby takim fanem był, to nie. Szwagier to tak. Jeździli do niego w niedzielę do Leszna. Mieszka na Grunwaldzkiej - niedaleko stadionu Smoczyka. To właśnie przy okazji jednej z takich wizyt Jarek po raz pierwszy był na meczu żużlowym. Podobało mu się. Miał z osiem, dziewięć lat. Wtedy jeszcze przychodził do niej do pracy i między półkami robił gwiazdy. Zawsze myślała, że będzie jakimś gimnastykiem, albo może piłkarzem... Ona wiedziała tylko, że na żużlu jeżdżą w kółko w lewą stronę. Ścigają się. Tyle.

- Pierwszy raz zobaczyłam na żywo mecz żużlowy w Lesznie. Jarek był już wtedy w szkółce. Byliśmy u szwagra. Chłopaki oczywiście byli na meczu, a ja ze szwagierką na spacerze. Przechodzimy koło stadionu a szwagierka mówi, że pięć ostatnich biegów można zobaczyć za darmo. I przeżyłam szok! Ryk i ta bezpardonowa walka na torze. Przepychali się, zrzucali z toru. I mój mały Jarek ma z nimi jeździć?! Z takimi wariatami?!

Jak on sobie da radę!? On tak będzie jeździł? – pytałam męża, gdy wreszcie się spotkaliśmy. Tak! - powiedział uradowany. - O Matko Święta! Nie wiem, co teraz będzie, nie wiem... W końcu dałam się udobruchać i do dziś się ze mnie śmieją: Zobacz, taki mały i jak jedzie! - wołają teraz.

Jak miał 15 lat jeździł już w przerwach meczu na leszczyńskim stadionie. Wtedy upatrzyli go sobie działacze klubu z Piły. Gdy miał lat 16 – miał już kontrakt w Pile i zdał licencję. To był najważniejszy dzień w życiu. Rok jeździł w juniorach, ale już jak miał 17 lat był zawodnikiem ekstraligi. Gdy miał lat 18 – podpisał kontrakt na jazdę w lidze angielskiej. Gdy skończył się kontrakt w Pile, przeszedł do Wrocławia, a gdy skończył się tamten – do Leszna.
- Oj, wielka była radość w rodzinie...

* * *

Poniedziałek - można odetchnąć. Już po niedzielnym meczu. Wtorek – mecz w Szwecji. Środa – spokój, gdy wie, że wrócił. Czwartek, czasem jakieś eliminacje. Piątek-sobota – treningi w Lesznie i jest szansa, że wpadnie. Niedziela – mecz i co dwa tygodnie Grand Prix.

- W ten dzień, gdy jest kolejne Grand Prix nie dzwoni. Ja – jak zwykle – obiad trzeba zrobić, dom ogarnąć, piorę, ogórki zaprawiam. Kręcę się. Byle nie myśleć. Ale tak na dwie godziny przed startem, to mi już wszystko z rąk leci. Potrafię zbić szklankę... W końcu siadamy przed telewizorem – mąż, ojciec, ja. Czasami przyjdą sąsiedzi... Żołądek robi mi już takie fikołki, że muszę go trzymać. Siedzę więc trzy godziny zgięta w pół. Nie mogę oprzeć się o fotel. Aż mnie potem plecy bolą. I broń Boże, ktoś by mi w takiej chwili zawracał głowę czymś innym... Tylko się zdenerwuję. Nie da się opowiedzieć tych uczuć. Tysiące myśli. Straszne! Strach, żeby mu się nic nie stało i pragnienie, żeby mu wszystko wypaliło. Jestem potem tak zmęczona, jakbym przy swojej posturze dwie tony węgla przerzuciła. No więc siedzimy. Ojciec i mąż zamykają się. Wiem, że się denerwują, ale nic nie mówią. Koledzy, sąsiedzi to zwykle krzyczą: Dawaj Jarek! Jak jedziesz?! A oni nie. Ale ojciec trzyma poręcze fotela tak, jakby chciał z nim wystartować.

Bo trochę tak jest, że wszyscy z nim jadą... Koniec to ulga - głowa cała i radość – że dobrze mu poszło. Śpi potem twardo i widzi motory w kolorowych barwach. Zrywa się, uspokaja - to koniec, jest w łóżku, można odetchnąć, można spać... Ale każde Grand Prix oglądają z mężem dwa razy. W czasie transmisji na żywo emocje nie pozwalają na skupienie się na szczegółach
- Na powtórce widzę już, czy sędzia ich przetrzymał, jak wypadł start...

A gdy po raz pierwszy stał na podium Grand Prix ona płakała jak bóbr. Nie mogła opanować łez... Spełniały się jego marzenia... I telefony od Marcina.
- Mama super! Co nie?! Udało mu się! Udało mu się! Nareszcie! Ale super! Obiecał i... Mama! Super, nie? - krzyczał. Wszyscy wtedy płakali.

* * *

Obiad: mięsko, ciemny, nietłusty sos i pyzy. Nie, kupuje, ale co się w życiu naparowała, to Boże słodki. Teraz kupne bardzo smaczne. I do tego ciepła jarzynka – kalafior, brokuły, fasolka... On nie za bardzo lubi surówki. No i kompot. Obowiązkowo z domowych czereśni. A jak zostaje na noc, to jeszcze sałatka jarzynowa musi być, ale taka mamina – bez ziemniaków. Jasne, że wszyscy w rodzinie cieszą się, że jeździ z Unią Leszno. Tu przecież wszyscy kibicują Unii. Ona cieszy się podwójnie: teraz widzi go regularnie – co dwa tygodnie. Wpada gdy jest trening, albo mecz. Na krótko, albo na dłużej, ale prawie zawsze uda mu się wpaść.

- Zje, posiedzi, pogada... Jak ma więcej czasu to idzie do przyjaciela z sąsiedztwa. Pogrillują, posiedzą... A czasem to nawet przywiezie rodzinę – z synową i naszą ukochaną wnusię...

Nie, nie wie, czy podpisze z Unią kolejny kontrakt. Nie pyta. To jego sprawy. To jego świat i on wie lepiej, gdzie może najlepiej rozwinąć skrzydła. Zawsze zresztą sam podejmował decyzje dotyczące żużla. Sam postanowił zdawać licencję w Pile, sam zdecydował przejść do Wrocławia, sam miał odwagę wyjechać do Anglii itd.

- Bardzo szybko musiał być dorosły...

* * *

Starszy o dwa lata brat Jarka, Marcin, dostał od ojca motor, to go po dwóch tygodniach zamienił na dobry rower. Nigdy go to nie ciągnęło, ale całym sercem pomagał zawsze Jarkowi.

- Bogu dzięki. Dwóch żużlowców w rodzinie... Nie wiem, czy bym wytrzymała...

Bywał z nim na treningach, pomagał przy motorach, a gdy zrobił prawo jazdy, to zastąpił ojca i sam woził Małego na zawody i treningi. Wracali po północy i zamykali się jeszcze w garażu na dwie, trzy godziny, żeby motor rozkręcić i wyczyścić. Jak się tego nie zrobi zaraz, trudno doczyścić. Wreszcie wyprowadził się z nim do Piły, gdy ten podpisał kontrakt z tamtejszym klubem.

- Marcin miał już osiemnaście lat i miał za zadanie pilnować Małego...

Długo zajmował się motocyklami Jarka, aż przyszedł taki czas, gdy stwierdził, że musi zająć się swoim życiem. I zajął się. Jest kierowcą w Szwecji, ale jak Jarek, mieszka w Pile.

- Kibicuje mu strasznie! Jak nie może oglądać transmisji, to co chwilę dzwoni albo do nas, albo swojej dziewczyny: I jak?!

Jasne, że się bała, gdy nagle dwóch nastolatków zamieszkało samotnie w wielkim mieście. Jak tylko ich dorwała, to starała się pogadać... Udało się. Idealni nie byli, ale jakoś tak ani złe towarzystwo, ani narkotyki, ani alkohol... Szybko obaj się zakochali w pilankach i to tak na zawsze... Musieli być szybciej dorośli i jakoś tak szybko dorośli...

- Szacunek i zaufanie musi być... Zawsze i w każdym wieku.

Tylko ze szkołą Jarkowi się nie udało. Trzy zaczynał i po roku, dwóch, jak tylko zaczynały się wiosenne rundy, zawalał. Nie dawał rady. Po trzeciej zrezygnował... Może kiedyś...

* * *

To była mała kartka na słupie ogłoszeniowym, czy może nawet na drzewie. Że szkółka żużlowa, że w Pawłowicach. Pojechali z ciekawości. Sobota.

– Mąż, Marcin i Jarek. Były prawdziwe motory. To był koniec! Od wtedy on już musiał... Przepraszam - to był początek!

Jarek miał jedenaście lat. Szkółkę prowadził Stanisław Śmigielski.
- Pamiętam jak dziś... Mowy być nie mogło, żeby nie jechał. Miał taką dzikość w oczach. To było widać, że to nie kaprys, to nie fanaberia, ani nawet CHCĘ, on po prostu musiał. Mógł do szkoły nie iść i z wielu rzeczy zrezygnować, ale z zawodów i treningów – nie. Przychodziła sobota i nie było mowy o niczym innym...

Motor trzeba było specjalnie dla niego dostosować, bo taki był drobny. Niczego nie można było wtedy normalnie kupić, a trzeba było mieć kombinezon, rękawice, kaski, potem motor, opony, łańcuchy... Pomagał sąsiad z rodzinnej Nowej Wsi – Mariusz Okoniewski. Za szkółkę, za używanie toru – za wszystko trzeba było oczywiście zapłacić. Mówili: że też ona na to pozwala. Szkołę chłopak opuszczał... Ale oceny miał mimo wszystko dobre. Średnia 4,2 na koniec ósmej klasy! A tyle miał pracy wokół motorów – bo samemu wszystko poskręcać i wyczyścić, i broń Boże, żeby na trening brudnym motorem jechać. Musiał być jak igła... Starał się pogodzić wszystko...

- Spojrzało mu się w oczy i nie można było powiedzieć, że nie pojedzie na zwody...

Nie, ona nie lubi uprawiać sportów. Jedyny jaki ,,trenuje’’, to jazda na rowerze. Codziennie do i z pracy. Od 33 lat - tyle czasu spędziła w śmigielskiej, miejskiej bibliotece. Oczywiście, zawsze na dwóch kołach. Lubi czytać... Z wiekiem coraz gorzej znosi stres Jarkowych zawodów. Nie. Nigdy nie żałowali, że do tych Pawłowic pojechał. Że to się w ogóle zaczęło. Niczego w życiu nie żałuje. Obaj chłopcy ułożyli sobie życie, obaj są szczęśliwi, synowe są super, a wnuczka, po prostu wspaniała... On? Lubi słuchać. Każdego. Świetnie dogaduje się z dziećmi i starszymi. Kocha zwierzęta – ma w bloku dwa wilki, akwarium, świnki morskie i królika, ale na szczęście rysuje się wizja wyprowadzki do domu. Menażeria może się wtedy jednak powiększyć...

- Ma kochającą rodzinę i robi to co kocha... Czy można więcej chcieć dla dziecka?

ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA

GK nr 32/2010

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.225.36.146

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.