Magazyn koscian.net

2003-04-24 15:51:09

Wyleczyłem się z Polski

Kazimierz Szłapka wychował się w Kurzej Górze pod Kościanem. Mieszka w Perth w Australii. Wyemigrował legalnie trzydzieści lat temu. - Nie wróciłbym - mówi dzisiaj. - Australię miło obejrzeć, ale w domu najlepiej - twierdzi jego kuzyn, Leszek Szłapka z Kiełczewa. Jak wygląda życie emigranta?
(GK nr 181 z 30.07.2002)

- Nie szkoda ci pieniędzy na znaczki? Lepiej poszedłbyś do teatru, albo do kina - powiedział mi urzędnik w biurze paszportowym, kiedy po raz kolejny składałem dokumenty. Wtedy straciliśmy nadzieję. Cały czas pisałem prawdę, że chcę na stałe wyemigrować do Australii.


Cuda niewidy
- Wszystko było egzotyczne. Wszystko było nowe - opowiada dziś pan Kazimierz. - Przyroda, ludzie, obyczaje. Najbardziej zaskoczyło nas, że tam nikt domu nie zamykał. Tam zostawiało się pieniądze w kartoniku przed domem. Przyszedł piekarz, wziął swoje i zostawił resztę. Przyszed mleczarz i zrobił to samo. Mogły tak leżeć tydzień. Nikt nie przyszedł i kartonika nie zabrał. Wychodziliśmy na zakupy, nie zamykaliśmy drzwi wejściowych i nie mogliśmy się nadziwić - wracaliśmy, a wszystko było w jak najlepszym porządku. Poza tym uprzejmość na każdym kroku - w sklepie, w pracy, na ulicy. W pracy mieli ze mną trudności językowe, ale wszyscy starali się mnie nie zrazić i zrozumieć. W sklepie sprzedawca wyszedł zza lady i oprowadził, abym jeśli nie potrafię powiedzieć, mógł pokazać, czego potrzebuję. Po polskich sklepach tamtych czasów, to było coś niesamowitego. Uprzejmością byliśmy zaszokowani. Jak zajechaliśmy, odwiedził nas agent z departamentu emigracyjnego. Zabrał wszystkie nasze dokumenty i przyniósł przetłumaczone. Za darmo. Z góry zaznaczył, że jeśli nie jesteśmy pewni, czy ktoś nam załatwia pewne sprawy zgodnie z prawem, to mamy się do niego zgłosić, oni wszystko załatwią i to bezpłatnie. Dziwne, nie?
- Mój zarobek. W te pierwsze miesiące zarabiałem 80 dolarów na tydzień. Bez godzin nadliczbowych. 15 dolarów płaciliśmy za domek, który wynajmowaliśmy. Za dolara żona poszła do sklepu i kupiła kostkę masła, tuzin jajek i chleb. Pracowałem pięć dni w tygodniu. Nie znałem języka i nie pokazałem jeszcze wszystkich swoich możliwości. To było nieporównywalne z tym, co miałem tutaj w Polsce, a tutaj miałem duże zarobki.
- Do mojej pierwszej pracy miałem pół godziny pieszo. Od razu mnie tam zapytali gdzie mieszkam i już jeden deklaruje, że to nie jest bardzo daleko od niego, będzie lekko zbaczał, podwoził i potem odwoził do domu. Nawet mnie wtedy nie znali. Takich niby drobiazgów było wiele. Byliśmy nimi oszołomieni.
- Ogromne wrażenie zrobiła na nas przyroda, tak bujna, że wcześniej nie umielibyśmy sobie nawet takiej wyobrazić. Północ - wypalona pustynia, a południe piękna zieleń. Za równoleżnikiem jest jeszcze inny świat. Sklepy jednak wówczas były słabo zaopatrzone. Szczególnie słaby wybór był w rzeczach do ubioru, ale daliśmy sobie radę.

Dwie walizki i do Australi
- Minęło siedem lat. Siedem lat starań. Straciłem nadzieję, że kiedykolwiek wyjadę, więc zacząłem organizować swój kąt w Polsce, w Szczecinie. Zaczęło mi się lepiej układać. Miałem już działkę budowlaną, zebrany materiał i tylko rozpocząć budowę domu. Wtedy dostałem paszport.
- Czy nie baliśmy się? Trudno było wtedy nad tym myśleć. Tyle lat na to czekaliśmy, że w jakiś sposób byliśmy na to przygotowani. Żona nie chciała już wyjeżdżać, ale córka była pełna entuzjazmu. Miała wtedy 11 lat. To wszystko, cośmy tu mieli, oddaliśmy rodzinie, dwie walizki w ręce i polecieliśmy. To był listopad 1973 rok. Miałem 36 lat.

- Paszporty dostaliśmy tylko dzięki znajomości w biurze paszportowym. Jechaliśmy na zaproszenie cioci mojej żony. Było mi łatwiej, bo w tym czasie w Australii był bum inwestycyjny i pracy było w bród. Przylecieliśmy tam w czwartek. Piątek, sobota, niedziela a w poniedziałek byłem już w pracy. Nie znałem języka. W Polsce, kiedy zdecydowaliśmy się na wyjazd chodziłem na kurs, ale po sześciu latach bezowocnych starań nie przykładaliśmy do tego większej wagi. Niewiele też z tego kursu pamiętałem. Po przyjeździe do Australii mieliśmy bezpłatny kurs językowy, trzy razy w tygodniu po trzy godziny, i mało tego, jeszcze nas dowozili na lekcje!
- Żeby zapracować na domek, pierwsze trzy lata pracowałem po 10, 12 godzin dziennie, przez sześć dni w tygodniu. Po dwóch latach kupiliśmy go z kredytem, który spłaciliśmy po 12 latach. Córka skończyła tam studia. Od dwóch lat jestem na emeryturze. Teraz skupiliśmy się na wychowaniu wnuków - dwóch chłopaków - i na
wycieczkach. Córka wybudowała nowy dom i wychowuje dzieci. Jestem czwarty, a żona szósty raz w Polsce. Za każdym razem mówi się, że to jest ostatni raz. 23 godziny w podróży! To bardzo uciążliwe, zwłaszcza w tym wieku. Zawsze jednak mówiłem, już więcej nie przyjadę, a ciągle przyjeżdżam, dlatego teraz wcale nie używam słowa ostatni raz. Bo nie jestem już pewny. Zatęskni nam się i przyjedziemy.

Wylecz się z Polski
- Przez pierwszych kilka lat w Austarlii zakładaliśmy jeszcze możliwość powrotu do Polski. Po pięciu latach żona przyjechała tu do kraju, by się zorientować, jak sytuacja wyglada. A tu był kryzys. Kompletnie niczego nie było. Kiedy wróciła, powiedzała mi tylko tyle - WYLECZ SIĘ Z POLSKI. Córka akurat trafiła na stan wojenny. Tutaj go przeżyła. Miała spore trudności z poruszaniem się po kraju i z powrotem do Australii. Była zaszokowana. Kiedy skończyła studia, była jeszcze raz w Europie, ale już do kraju nie przyjechała. Wciąż pamiętała przez co tu przeszła i co widziła. Teraz chciałaby przyjechać na kilka tygodni, czy miesięcy. Jak dzieci trochę podrosną, pewnie przyjedzie. Po dziesięciu latach zdecydowaliśmy się na obywatelstwo australijskie.
- Kiedy ja przyjechałem pierwszy raz do Polski, to było po częściowym upadku komunizmu. Koniec lat osiemdziesiątych. Niczego nie było. Wielki bałagan, dezorganizacja. Kraj wyglądał dużo gorzej, niż kiedy wyjeżdżałem. Bardzo przygnębiający widok. Utwierdziłem się w przekonaniu, że wybrałem dobrze. Dobrze, że zostałem tam, w Australii.

Tęsknota i ogórki kwaszone
- Przyjeżdżamy tu za każdym razem na trzy miesiące. Odwiedzamy całą rodzinę, zaglądamy do przyjaciół i jedziemy zwiedzać Europę. Ostatnio byliśmy w Austrii i Włoszech. Teraz chciałbym zobaczyć Holandię i Belgię. Z życia trzeba korzystać, wtedy, gdy ma się na to siły. Jak się będzie trzymało laseczki, to już nie będzie można o podróżach myśleć. Polską nie jesteśmy już zaskoczeni. Od półtora roku mamy Telewizję Polonia.
- Czy oprócz bliskich za czymś jeszcze tęsknimy? Raczej nie. Mamy tam polskie sklepy, podobny jak tutaj Ruch z polską prasą, płyty kompaktowe, książki, wideo, cepeliowskie upominki. Mamy dwie polskie cukiernie, które słyną na cały Perth. Mamy polskiego rzeźnika. Można u niego kupić wszystkie kiełbasy, łącznie z kaszanką, salcesonem białym i czarnym, krakowską, śląską... Wszystko tam mamy. Rzeźnik jest z Konina. Można u niego też kupić od polskich ziółek po cukierki krówki. Kwaszoną kapustę, kwaszone ogórki, buraczki i polski chrzan. Nie mamy za czym tęsknić, bo kulinarną Polskę mamy na miejscu. Mamy też przy domu ogródek i swoje konfitury.
- Polskich gazet czytam niewiele. W wiekszości są tam tygodniki kobiece. Oglądam za to telwizję - dziennik i czasem z żoną seriale. Żona wszystkie je śledzi na bieżąco - ,,Klan’’, ,,M jak miłość’’, ,,Złotopolscy’’, ,,Na dobre i na złe’’, ,,Więzy krwi’’, ,,Połanieccy’’... Debat politycznych nie ogladam. Doszedłem do wniosku, że roi się tam od tytułów, ale nie od pomysłów. To tylko popisy krasomówstwa. Trudno dostrzec wartości. Nie łudzę się. Dziesiejszej Polski nie rozumiem i dlatego oburza mnie idea udziału Polonii w wyborach, np. do polskiego parlamentu. Jak mogę decydować o tym, jak żyć mają mieszkający w tym kraju? Mnie to bezpośrednio przecież już nie dotyczy. Ja tego nie odczuję na swojej skórze.
Na działce w Szczecinie, gdzie stać miał dom Kazimierza Szłapki, stoi dziś sklep. Domu nigdy nie wybudowano.
- Czy chciałbym tam teraz mieszkać? It’s difficult to say. Tu wszystko wydaje mi się takie ciemne, takie ponure. To przykre, niezbyt wesołe słowo, ale tak jest. Ludzie są tu niezbyt przyjemni do siebie. Nie są mili. Tam idzie się ulicą, nie zna się człowieka, a odezwie się - Halo, jak się masz. A Jeśli ktoś kogoś potrąci, to będzie trzy razy przepraszać. A tu człowieka przewrócą i nikt się nawet nie zainteresuje. Nawet przepraszam nie powie. To boli. Przykro mówić, ale jest tu bardzo dużo rzeczy, które byłyby teraz dla nas nie do przyjęcia. Mieszkamy tam prawie trzydzieści lat. Przyzwyczailiśmy się. Nie wróciłbym.

Od Kurzej Góry po milionowe miasto
- Wychowałem się w Kurzej Górze u babci. Wyjechałem na zachód pod koniec 1954 roku. Miałem wtedy 19 lat. Po wojsku wróciłem do Kościana na rok, czy dwa lata, ale miasto wydawało mi się wówczas za ciasne. Jak wyjechałem w 1959, już nie wróciłem. Od roku 1960 moim drugim miastem był Szczecin, tam poznałem żonę, pobraliśmy się, tam urodziła się córka. Perth jest moim trzecim miastem. Tam czuję się najlepiej. Wczoraj odwiedziłem wieś mego dzieciństwa i nie poznałem jej. Tam gdzie było pole, teraz stoją ładne, nowe domy. Ulica szeroka. Wylana asfaltem. Naprawdę ładnie. Aż miło poparzeć. Tylko przyjaciół z dzieciństwa nie ma. Chciałem się z nimi wszystkimi spotkać i okazało się, że zostało tylko trzech. Reszta odeszła. A mieli dopiero po 50, 60 lat...
- Jak mi się po latach Kościan podoba? Prócz depresjii i bezrobocia, reszta robi pozytywnie wrażenie. Miasto rozwija się na każdym kroku, ale drogi są tu fatalne. Nie tylko w Kościanie zresztą. Jazda samochodem jest tu bardzo utrudniona i niebezpieczna.

* * *
Pan Kazimierz przeziębił się u nas. W Perth teraz panuje zima. Temperatura jednak rzadko spada tam nocą do dziesięciu, a w dzień do 18 stopni Celsjusza. Padają tam deszcze. Latem w nocy temperatura zawsze jest powyżej 24, a w dzień od 28 do 38 stopni. Każdego lata bywa kilka takich dni, gdy temperatura przekracza 40 stopni. W 1984 roku, podczas świąt Bożego Narodzenia, Kazimierza Szłapkę w odległej o tysiące kilometrów Australii odwiedził kuzyn - Leszek Szłapka z Kiełczewa.
- To były moje pierwsze święta przy choince w krótkich spodenkach - śmieje się pan Leszek. Do dziś na ścianach wiesza mapę Australii, pamiątkową skórkę z kangura i kilka innych drobiazgów. Z podróży pozostało mu kilkadziesiąt zdjęć i sporo wspomnień.
- Ładnie tam. Naprawdę. Tyle dziwów, ile tam widziałem, to nigdzie, ale tam żyć bym nie chciał - mówi pan Leszek. - Australię miło obejrzeć, ale w domu najlepiej.
Pan Kaziemirz nic nie mówi. Uśmiecha się.

ALICJA MUENZBERG

 

Perth jest bardzo rozległym miastem. 75% zabudowań to domki jednorodzinne. Miasto wzdłuż, od jednych rogatek do drugich, ma 102 kilometry, a wszerz 96 kilometrów. Na mapie zaznaczone jest jako jeden punkcik, ale Perth to w zasadzie tylko centrum gdzie stoją wierzowce. Każda z dzielnic ma prawa miejskie. Ta potężna, milionowa metropolia składa się z małych miasteczek. Jest jedną z najpiękniejszych w Australii i z roku na rok robi się tam coraz ciaśniej. Największe działki budowlane mają po 400-500 metrów kwadratowych. Ziemia kosztuje tyle, co budowa domu. Oczywiście, kilkadziesiąt kilometrów dalej można kupić za dolara kilka kilometrów, ale piasku na pustyni. Polonia zrzesza się w klubach - Krakowia, Sikorskiego i Klubie Polskim. Jest tam też kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. Jednak, jak opowiada pan Kazimierz, wielu Polaków nie przyznaje się tam do swego pochodzenia. Wielu przyjechało do Australii w 1945 roku. Potem jeszcze w latach 1956-58 i sporadycznie do lat siedemdziesiątych. Wtedy przyjechało do Australii najwięcej naszych rodaków.
- Trzeba z przykrością powiedzieć, że Polacy mieli tam bardzo dobrą opinię, ale po latach osiemdziesiątych opinię tę sobie zepsuli. Gorzka prawda. Niekiedy wstyd było się przyznać, że jest się Polakiem. Kradzieże, cwaniactwo, oszustwa, narkomania, rozboje. Wielu trafiło do więzienia, dużo się wykoleiło i niemało odebrało sobie życie. Niezaadaptowali się - mówi pan Kazimierz.
Australia jest państwem opiekuńczym. Przyjezdni dostali zasiłki dla bezrobotnych, które niczym nie różnią się od pensji. Tam wszystko można dostać na kredyt, ale ciężko potem to spłacać. Bardzo dużo naszych rodaków chciało pokazać, czego to oni nie osiągnęli. Pobudowali na kredyt ogromne wille z basenami, pokupowali samochody, a potem krach z pracą i tracili wszystko.


 


W Polsce mieszka ponad 35 milionów ludzi. 13 milionów Polaków mieszka poza granicami Polski. Najliczniejsza Polonia, to Polonia Amerykańska (ok.9 milionów). Sporo rodaków mieszka też obecnie w Niemczech (ok.1,5 miliona). We Francji jest nas od 800 tysięcy do miliona, a w Australii około 150 tysięcy. Czasy przymusowych, politycznych emigracji minęły. Dziś emigrantów mnoży nadzieja na lepsze życie.

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.119.123.252

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.