Magazyn koscian.net

29 Lip 2023

Jerzy Zielonka. Człowiek szczęśliwy

Zgodnie z zapowiedzią, w dniu pogrzebu redaktora Jerzego Zielonki przypominamy wywiad, w którym opowiedział o swoim ciekawym życiu.

Choć tekst pochodzi z roku 2014, czyli nie obejmuje ostatnich 9 lat życia Jerzego Zielonki, to opisuje go dobrze. Ostatnie lata żył tak jak wcześniej: pisząc, wertując archiwa, publikując, inicjując. Był aktywny niemal do ostatnich dni. A historia ta zaczęła się w środę, 20 października 1943 roku…

Człowiek szczęśliwy

PAWEŁ SAŁACKI: Rozmawiać z Jerzym Zielonką o Jerzym Zielonce zdarza mi się po raz drugi. W 2011 roku, po przyznaniu panu Dziennikarskich Koziołków, nagrody wielkopolskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, rozmawialiśmy o pańskim warsztacie pracy (link do wywiadu)Dziś udało mi się pana namówić na rozmowę o życiu, a dokładniej o pana życiu. A że jest barwne, to ledwie je muśniemy...
JERZY ZIELONKA: I zaczniemy od tego, że się wahałem? Że przekonywałem pana do ciekawszych tematów?

Nie, zaczniemy od tego, od czego trzeba zacząć rozmowę o życiu, czyli od narodzin. W notatkach mam tak: urodzony 20 października 1943 roku w Kościanie jako piąte dziecko Józefa i Stanisławy.
Zgadza się. Byłem ostatnim dzieckiem moich rodziców. Takim prezentem po latach. Między mną a najmłodszą siostrą jest trzynaście lat różnicy. Od najstarszej dzieliły mnie dwadzieścia trzy lata. Poza naszą piątką: Tośką, Baśką, Józiem, Teresą i mną, mieszkał z nami Kaziu. Jego mama zmarła w 1925 roku, gdy miał trzy miesiące. Zgodnie z tradycją odpowiedzialność za osierocone dziecko wzięła na siebie matka chrzestna, którą była moja mama. I tak do rodziny dołączył Kaziu Kuźniak – przybrany, ale wspaniały brat, któremu wiele zawdzięczam.

Różnice wieku sprawiły, że nie będąc jedynakiem był pan jedynym dzieckiem w domu.
Co miało swoje zalety. Dorastanie w otoczeniu tylu dorosłych znacznie przyspiesza rozwój. Dzięki rodzeństwu, co wydaje się nieprawdopodobne, nauczyłem się czytać w wieku trzech lat. Całe dzieciństwo kojarzy mi się z książkami, których w domu było dużo. I tak już zostało.

Dom był zamożny?
Przez kilka lat tak. Gdy przyszedłem na świat wszystko było na głowie mamy. Ojca wywieziono w marcu 1943 roku na roboty do Niemiec. Wrócił w 1945 i rozkręcił w Kościanie duży biznes. Miał do tego głowę. Uważam go za najmądrzejszego człowieka na świecie, chociaż ukończył tylko cztery klasy szkoły podstawowej. Był rzeczywiście mądry i niezwykle zaradny życiowo.

Jaki miał pomysł na zarabianie?
Wracając z Niemiec, patrząc na otaczającą go szarzyznę, doszedł do wniosku, że po okupacyjnych latach reglamentowania odzieży ludzie zapragną nowych, kolorowych ubrań. Założył więc firmę „Wymiana Wełny J. Zielonka.” Biznes polegał na tym, że ojciec sprowadzał spod Łodzi kolorowe włóczki, płacił nimi rolnikom za owcze runo, prał je, suszył i z właścicielami farbiarni rozliczał się bezgotówkowo – runem. Dochód z tego osiągał znaczny i była też praca dla członków rodziny. Niestety, prywatne firmy zaczęto nękać błyskawicznie rosnącymi podatkami i dodatkowymi „domiarami”, których wysokość przekroczyła w końcu wartość firmy. W 1950 roku do akcji wkroczyła bezpieka, sklep opieczętowano, przeprowadzono rewizję w domu, wełnę skonfiskowano i firmę zamknięto. Przez rok ojciec nie mógł znaleźć pracy, bo składając podania w rubryce zawód uparcie wpisywał „kupiec”. Gdy wreszcie wpisał „robotnik rolny” uznano, że może być stróżem. Tak, w kilkanaście miesięcy z dziecka jednego z zamożniejszych mieszkańców Kościana zamieniłem się w dziecko ubogiego stróża.

Poprawiło się za to pana pochodzenie społeczne.
Tak. Do szkoły podstawowej idę już jako syn robotnika. Pierwsze pięć klas kończę bez większego wysiłku z najwyższymi ocenami. W szóstej klasie nastaje równia pochyła – szkoła zaczyna przegrywać ze sportem, w siódmej naukę odpuściłem sobie całkowicie. Niewiele brakowało a powtarzałbym klasę.

A wszystko przez...
Piłkę nożną. Grałem w „Obrze” jako trampkarz, a później jako junior. Więcej czasu niż w szkole spędzałem na boisku przy „Ferfecie” i na placyku obok kościoła Świętego Ducha, gdzie kopałem piłkę w barwach słynnej „eki” z Wackiem Hanem i braćmi Polowczykami. Ta nasza „eka” wydała wielu znanych w Wielkopolsce piłkarzy. Piłka była wtedy dla mnie najważniejsza.

Co na to rodzice?
Długo nic nie wiedzieli. Gradacja postępowała stopniowo, aż do całkowitego załamania w pierwszym półroczu ostatniej - siódmej, klasy. Nie dało się już tego ukryć. Dodam, że pod koniec szkoły podstawowej z uwagi na wybuchowy charakter ojca, na wywiadówki chodziły moje dorosłe siostry.

Wybuchowy charakter?
Ojciec, członek mikołajczykowskiego PSL, był z natury impulsywny. Uważał przy tym, że jego ukochane dziecko jest święte. Gdy go wzywano do szkoł zadawał trzy pytania: - Pali? Nie pali. Pije? Nie pije. Za dziewuchami się ogląda? Nie. No to czego od mojego chłopca chcecie? Po kilku takich ojcowskich wystąpieniach rada rodzinna uznała, że na wywiadówki zamiast ojca chodzić będą moje siostry, znające sztukę dyplomacji i to im przyszło dyskutować z dyrekcją szkoły o mojej przyszłości. Wynegocjowały, że skończę podstawówkę z zaleceniem, że nie pójdę do liceum. Przez ostatnie trzy miesiące uczyłem się od rana do wieczora i odrabiałem zaległości. Korepetycji udzielał mi niezapomniany nauczyciel Jasiu Michałowski. Miałem szczęście, że byłem oczytany. I to mnie ratowało.

Dlaczego nie miał pan zdawać do liceum?
Aby nie wyszło jak niski poziom reprezentuję. Szkoła uznała, że przyniósłbym jej wstyd. Mi to nawet pasowało. Chciałem iść za kolegami do szkoły zawodowej. Preferowany kierunek: obróbka skrawaniem. Rodzina uważała inaczej i pomimo zaleceń nauczycieli ciągnęła mnie do liceum. W końcu mnie przekonali.

Nie przyniósł pan wstydu podstawówce?
Nie. Bez problemu zdałem egzaminy wstępne do liceum, które bez przeszkód ukończyłem w regulaminowym terminie. To były piękne czasy! Prowadziłem kabaret, grałem w zespole muzycznym, działałem w harcerstwie, założyłem kółko języka angielskiego, grałem w reprezentacji szkoły w siatkówkę…

Siatkówkę? A co z piłką nożną?
Piłka nożna była wtedy na cenzurowanym. Licealistom w Kościanie nie wolno było grać w klubach sportowych. Początkowo, kontynuując to, co zacząłem w podstawówce, grałem jeszcze w Obrze. Z liceum grało nas w juniorach czterech: Jurek Józefowicz, Kaziu Borowiak, Władek Naskręt i ja. Tyle, że w trzeciej klasie sprawa się wydała i to w sposób spektakularny. Przed meczem seniorów mieliśmy zagrać na kościańskim stadionie z juniorami Dyskobolii Grodzisk. Podczas drugiej połowy wyskakując do piłki zderzyliśmy się głowami z Kaziem Borowiakiem przecinając sobie łuki brwiowe i padliśmy zalani krwią Działacz klubu dr med. Henryk Tomkiewicz z moją siostrą Teresą, która była pielęgniarką, wpadają na boisko. Teresa widząc jak krwawimy krzyczy na Bogu ducha winną drużynę przeciwną, że zabili jej brata. Szybko załadowano nas do karetki i zawieziono do szpitala, gdzie założono nam liczne szwy i opatrzono. Do tego zdarzenia szkoła oficjalnie nie wiedziała, że gramy. Po tej akcji sytuacja się zmieniła. Dyrektor postawił nam ultimatum: albo przestajecie grać w Obrze, albo zmieniacie szkołę. Ja doszedłem do wniosku, że przestaję grać w klubie, a Kaziu - że zmienia szkołę. Tak się skończyła przygoda z piłką nożną, ale trwała siatkówka, prawie do końca studiów.

Powróćmy do wyliczanki: kabaret, zespół, harcerstwo, sport...
Bardzo dużo się działo. Szkoła średnia to był jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Do szkoły chodziliśmy z przyjemnością. Byliśmy zgraną paczką, zarówno dziewczyny, jak i chłopcy. Aż strach dzisiaj wspominać naszą fantazję. Krąży anegdota, że sekretarz partii w liceum w poczuciu ulgi dał do fary na mszę, kiedy Zielonka i jego koledzy opuścili szkolne mury…

Dlaczego?
Co tu kryć - byłem częścią wyjątkowej, dynamicznej klasy. Miewaliśmy niesamowite pomysły, niektóre łobuzerskie. Z kilkunastu oficjalnych niesubordynacji pamiętam z końca czerwca 1958 roku przejazd pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikity Chruszczowa przez Kościan do Racotu. Władza powiatowa postanowiła, że wzdłuż trasy będą go witać szpalery ludzi z kwiatami. Ponieważ zaczęły się już wakacje były kłopoty z frekwencją. Przezacny woźny Piotr Jezierski biegał po domach z poleceniem od dyrektora, aby uczniowie, którzy nie wyjechali z miasta, stawili się koło przejazdu kolejowego na ulicy Gostyńskiej, gdzie mieliśmy witać sekretarza. A my tymczasem wybraliśmy się rano całą grupą w przeciwną stronę – do bonikowskiego lasu. Po wakacjach próbowano z tego rozliczać naszych rodziców, ale lekarz szkolny dr med. Bolesław Olejniczak wystawił nam zaświadczenia, że owego nieszczęsnego dnia wszyscy byliśmy chorzy i jakoś się to wszystko rozeszło po kościach. Nasze łobuzerskie wyskoki lepiej przemilczeć.

Był pan dobrym uczniem?
Wyniki miałem niezłe, a poziom w liceum był wyśrubowany. W pierwszej klasie było nas 46, a do matury doszło 13. Nauczyciele piłowali, to prawda, ale byli sprawiedliwi. Na korepetycje chodzić nie musiałem. Moim wychowawcą był prof. Kazimierz Mizerka, jego małżonka pani Barbara uczyła mnie języka polskiego. Wiele jej zawdzięczam.

W szkole średniej trzeba zdecydować o swojej przyszłości...
Pomocni okazali się nauczyciele i znajomi rodziny. Wśród nauczycieli duży wpływ wywarł na mnie profesor Bolesław Igłowicz. Miałem zaszczyt się z nim przyjaźnić do końca życia. Uczył nas geografii przez pryzmat ziemi kościańskiej. Robił to w tak interesujący sposób, że wybrałem geografię jako przedmiot maturalny. Spoza szkoły niezwykle ważny był więzień niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz i Mauthausen – Gusen Marian Koszewski i jego podejście do historii. Fascynujące dla nastolatka były też pierwsze spotkania z lekarzem Henrykiem Florkowskim i historykiem UAM Zbigniewem Wielgoszem…

Przeważało zainteresowanie historią?
Tak, ale pomysł ten postanowił wybić mi z głowy inny nauczyciel z liceum: prof. Klemens Kruszewski. Gdy usłyszał o historii powiedział: - Jurek, znajdź sobie taki zawód, abyś nie musiał, tak jak ja, uczyć w szkole, nie nadajesz się do tego. Historią będziesz się i tak zajmował, bo to twoja pasja, ale zawód wybierz inny. Podsunął mi ekonomię, jako profesję dającą szeroki wachlarz możliwości. Będziesz mógł pracować gdzie chcesz – przekonywał - w szpitalu, prasie, przemyśle, uczelni. Miał rację, a ekonomiści byli w latach 60-tych wręcz rozchwytywani.

Zatem ekonomia.
Tak, ale ponieważ byłem chytrus złożyłem dokumenty jako tak zwany wolny słuchacz także na historię wierząc, że bez problemu uciągnę oba kierunki. Zaczęło się pięknie. Pierwszy rok jak po maśle, ale w toku drugiego zaczęło się sypać. Dlaczego? Bo nie mogłem żyć bez siatkówki, kabaretu, kina, książek. W międzyczasie pojawiło się Towarzystwo Miłośników Ziemi Kościańskiej, któremu poświęcałem coraz więcej czasu. Swoją drogą, musiałem mieć wówczas wielkie mniemanie o swoich możliwościach i wiedzy. Graniczyło ono wręcz z bezczelnością, skoro jako dwudziestolatek odważyłem się prowadzić w Ośrodku Badawczym PAN Turwi, z ramienia TMZK, wykłady o generale Dezyderym Chłapowskim dla pracowników ośrodka i studentów wyższej szkoły rolniczej.

A w tle był pierwszy oblany egzamin.
Dokładnie tak – pierwszy i nie ostatni. Wyszło na to, że wszystkiego jednak nie ogarnę. Zwierzyłem się z tego profesorowi Kruszewskiemu, a on zawyrokował: - Odpuść sobie historię i pilnuj ekonomii. Tak też zrobiłem, choć poprawy od razu nie było, bo znów górę brały inne zajęcia: sport, wyjazdy, kino, archiwa i chorobliwe czytanie książek, wciąż nowych i nowych, byle nie sięgać do skryptów z ekonomii. Ale w końcu uporałem się z uczelnią i zostałem ekonomistą.

Zatrudnia się pan w kościańskim Metalchemie.
Musiałem odpracować stypendium, które ufundował mi Metalchem. Bez tych pieniędzy mógłbym nie skończyć studiów. Ojciec, aby opłacić moje kształcenie ciężko pracował, uprawiał dwie działki i sprzedawał plony na kościańskim targu, reszta rodziny dorzucała się pomimo tego, że im też nie było lekko. Marzyłem wtedy, że gdy skończę studia i zacznę zarabiać to wynagrodzę to ojcu. Niestety, zmarł zanim stałem się całkiem samodzielny. Na szczęście zdążyliśmy pobyć razem. Systematycznie graliśmy w skata. Mieliśmy taką rodzinną ekipę: ojciec, Maryś Koszewski, Józiu Sałacki i ja. Później jeszcze Władek Mądry do nas dołączył.

Długo pracował pan w Metalchemie?
Tyle ile musiałem, czyli pięć lat. Dokładnie co do jednego dnia. Rzuciłem wszystko, aby objąć leszczyńską redakcję „Gazety Poznańskiej”.

Właśnie, umknął nam moment, w którym zaczął pan pisać...
Zacząłem w liceum, ale były to teksty kabaretowe. Pierwszy artykuł w prasie opublikowałem na pierwszym roku studiów. Debiutowałem w chrześcijańskiej „Myśli Współczesnej” artykułem o losach duchowieństwa na ziemi kościańskiej w latach okupacji niemieckiej. Napisałem też cykl artykułów do „Gazety Poznańskiej” i „Ekspresu Poznańskiego”. Słałem teksty do „Życia Warszawy,” i „Stolicy”. Z Marianem Koszewskim napisaliśmy kilka tekstów do „Tygodnika Powszechnego.” Pisało się wszędzie, gdzie była szansa na publikację. W roku 1968 zostałem kościańskim korespondentem terenowym „Głosu Wielkopolskiego”. Byłem nim aż do podjęcia etatowej pracy w „Gazecie Poznańskiej”.

Będąc jednocześnie ekonomistą w Metalchemie.
Tak, ale wiedziałem, że odpracowuję tam jedynie stypendium. Interesowało mnie przede wszystkim pisanie. W latach sześćdziesiątych rozpoczęły się starania o kościańskie pismo lokalne. Jeszcze w 1966 opracowaliśmy u Florkowskiego koncepcję takiego pisma, ale nie uzyskaliśmy zgody tak zwanych czynników politycznych. Musieliśmy zadowolić się zezwoleniami na pojedyncze druki, katalogi wystaw, w końcu od 1972 roku na druk Pamiętników TMZK. Pracowaliśmy społecznie jako grupa przyjaciół i cieszyliśmy się z każdego wydawnictwa. Kto dziś zrozumie radość ze zdobycia papieru, pozyskania autorów i zgody cenzury na druk? Regionalizm łączył ludzi o różnych poglądach i w różnym wieku.

Ale dziennikarstwu i historii mógł się pan poświęcać jedynie po godzinach. Trzeba było odpracować stypendium. Co pan tam robił?
Na początku byłem pracownikiem działu ekonomicznego, później kierownikiem sekcji analiz kosztów, na koniec na etacie asystenta dyrektora naczelnego, co dawało olbrzymią swobodę w poruszaniu się w godzinach pracy. Było to niezwykle cenne dla kogoś, kto zajmował się dziennikarstwem. Poza tym Metalchem w tamtych latach to nie tylko fabryka, ale i życie kulturalne. Działa zespół Chemix 1969, jest zakładowy kabaret i to, co wspominam najmilej - Amatorski Klub Filmowy „RAJ - NAJ.” Wspaniała przygoda. Dostaliśmy nawet kilka nagród na krajowych festiwalach amatorskiej twórczości filmowej.

Pamięta pan jakieś produkcje?
Nie sposób zapomnieć nagrodzonego „Mydełka Fa”. Nakręciliśmy reklamę z podtekstem erotycznym. Rozum nam chyba Stwórca odebrał, kiedy pismem zwróciliśmy się do dyrekcji kościańskiego liceum z prośbą o wyrażenie zgody uczennicom z klas maturalnych na zagranie w tym filmie. Miały zanurzyć się w wannach pełnych piany w istniejącej przy gazowni łaźni publicznej. Zgody nie dostaliśmy i do wanny wskoczyła nasza koleżanka z Metalchemu. Scena wyglądała tak: wielkie morze piany, z której wynurzała się ręka, później ramię, jeszcze później coś więcej, a na końcu druga ręka z mydełkiem. I napis: „mydełko Fa - twój najlepszy przyjaciel” (śmiech). Musiało wyjść nieźle, skoro dostaliśmy za ten filmik nagrodę, a producent przysłał nam kilka kartonów tych wtedy deficytowych mydełek. Jasne, że zajmowaliśmy się nie tylko wygłupami. Podejmowaliśmy także poważne tematy. Dostaliśmy nagrodę w Polanicy Zdroju za film „Pamięć zakuta w kamieniu”, poświęcony zbrodni popełnionej na pacjentach kościańskiego szpitala psychiatrycznego. Wyreżyserował go Andrzej Kaczmarek, ja napisałem scenariusz. Produkowaliśmy też kościańską kronikę filmową, którą wyświetlano przed seansami w kinie. Takie 15-minutowe produkcyjniaki.

Śladu po tym nie ma...
Ano, nie ma. Gdy odchodziłem z firmy, to klub filmowy i całość materiałów przejął mieszkający dziś w Porto w Portugalii operator filmowy, dziennikarz i fotografik Wiesiu Wichtowski. Przyszedł do mnie, gdy byłem już szefem oddziału „Gazety Poznańskiej” i mówi, że rzuca wszystko i idzie na studia do Łodzi, do szkoły filmowej. Tak zrobił. Z poniedziałku na wtorek, będąc po technikum, rzucił pracę w Metalchemie i został filmowcem. Zabrał ze sobą część naszych filmów. Przepadły podczas stanu wojennego, który zastał Wiesia za granicą. Ponieważ nie wrócił do kraju – bezpieka włamała się do jego szafki w łódzkiej szkole i zabrała wszystko, co w niej było. Część materiałów filmowych naszego AKF została ponoć zalana po stanie wojennym w czasie jakiejś awarii w „Metalchemie”. Ślad pozostał tylko w prasie, bo często o nas pisano.

Pan rzucił fabrykę zaraz po odpracowaniu stypendium. Nie było panu szkoda dobrze płatnej posady?
Pieniądze w „Metalchemie” były przyzwoite, znacznie większe niż w gazecie, ale czułem się dziennikarzem i moje miejsce było w prasie. Zresztą nie nadaję się do zarabiania pieniędzy. Często wolę zrobić coś za darmo, aby mieć swobodę działania. Nie myślałem wtedy o wysokości pensji tylko o nowych wyzwaniach. Z niecierpliwością odliczałem dni do przejścia do „Gazety Poznańskiej”.

Pierwszy etat w prasie i od razu stanowisko kierownicze?
Powierzono mi oddział, bo miałem doświadczenie, i jako dziennikarz, i jako zarządzający. Miałem też farta - trafiłem w odpowiedni czas. Postanowiono wówczas zmienić oblicze „Gazety Poznańskiej” i wymienić kadrę. Moja kandydatura wydała się wydawcy na tyle dobra, że przez miesiąc trzymano wakat, czekając aż skończę pracę w Metalchemie. Dziwne mogło być tylko to, że kierowałem zespołem nie będąc członkiem partii. W Lesznie myślano, że jestem członkiem poznańskiej organizacji, a w Poznaniu, że w Lesznie. I tak to trwało aż do 1977 roku.

Powróćmy do 1973 i porozmawiajmy o „Gazecie Poznańskiej”. Od czego zaczyna pan kierowanie oddziałem?
Od stworzenia własnego zespołu. Wymieniłem sekretarkę, sieć korespondentów terenowych, zatrudniłem zdolnego studenta z Kościana – Jurka Wizerkaniuka, poprosiłem o współpracę przyjaciela „od ochronki”, znanego fotografika Bodzia Ludowicza. Przez oddział przewinął się wtedy uczeń kościańskiego liceum, później student dziennikarstwa Piotruś Gabryel i wielu innych znanych dziś publicystów.

Praca w dzienniku nie jest lekka....
Był to czas maszyn do pisania, a szczyt techniki stanowił dalekopis. Oddział musiał codziennie dostarczyć materiał na jedną pełną stronę dużego formatu. Do tego dwa teksty do środka numeru, informacje sportowe i raz w tygodniu reportaż do magazynu niedzielnego. Wychodziło osiemdziesiąt tekstów tygodniowo na dwóch piszących.

Wspomniał pan, że był bezpartyjny do 1977 roku...
Czyli do chwili, gdy postanowiono powierzyć mi stanowisko dyrektora biura prasowego centralnych dożynek w Lesznie. Musiałem wypełnić jakąś ankietę dla Warszawy i wtedy moi przyjaciele z Poznania złapali się za głowę. – Szef oddziału bezpartyjny! Niezwłocznie wciągnięto mnie w szeregi PZPR i zabrałem się za przygotowywanie dożynek. Dziewięć miesięcy ciężkiej pracy, którą wykonywałem równolegle z kierowaniem gazetą. To było wielkie przedsięwzięcie i najlepsza kasa, jaką, w życiu zarobiłem.

W 1979 roku przechodzi pan do tworzonej właśnie „Panoramy Leszczyńskiej”.
Tworzono wtedy tygodniki w nowych województwach. Przygotowałem koncepcję pisma i dobrałem zespół. W Wielkopolsce szefami tygodników zostali dziennikarze „Gazety Poznańskiej”, tylko w Lesznie było inaczej. W pisemnej opinii uznano, że „wyżej wymieniony (czyli ja) nie nadaje się na stanowisko redaktora naczelnego, bo pozostaje pod wpływem środowisk nacjonalistyczno – klerykalnych”. Szefowanie powierzono młodemu pracownikowi aparatu partyjnego Adamowi Zającowi z Leszna; człowiekowi wielu talentów, jednemu z najlepszych szefów, jakich miałem w życiu. Zostałem jego zastępcą, co bardzo mi odpowiadało. Wszelka odpowiedzialność spadała na szefa, ja mogłem spokojnie robić gazetę i kontynuować podróże.

Podróże...
Do tego czasu w Europie nie byłem tylko w Albanii. Dawny Związek Radziecki zjechałem od Krymu po Petersburg, Niemcy od Drezna. Monachium do Hamburga. Wszędzie zwiedzałem cmentarze, bo tam właśnie „leży” prawdziwa historia. Mówiono, że wciąż liczę nieboszczyków. Może to i moja obsesja, ale dzięki niej kilkuset rodzinom mogłem wskazać grób kogoś bliskiego. Po latach dowiadywali się gdzie pojechać, aby zapalić świeczkę na grobie. To do dzisiaj daje poczucie ogromnego spełnienia. A mapki, wykresy i listy nazwisk, które opracowywaliśmy wspólnie z nieodżałowanej pamięci dr. Piotrem Bauerem i prof. Bogusławem Polakiem służyły wielu późniejszym badaczom – na przykład - zbrodni katyńskiej.

W „Panoramie” dał się pan poznać przede wszystkim jako badacz i odkrywca historii, ale w pamięci wielu pozostał też projekt „Warta nad poznańskim rowem”.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych w Komitecie Centralnym PZPR w Warszawie zrodził się pomysł wydobywania węgla brunatnego w naszej części Wielkopolski. Wcielenie go w życie zrujnowałoby przyrodę i rolnictwo. Trzeba było działać. Z dr. med. Henrykiem Florkowskim, Józefem Świątkiewiczem, red. Bogdanem Ludowiczem i red. Romanem Majewskim koordynowaliśmy działania społecznego protestu przeciwko wydobywaniu tu węgla. Wsparcie znaleźliśmy u naukowców z Poznania, Krakowa i Warszawy, także za granicą. To była duża i skuteczna akcja.

Wśród wielu tytułów, na które miał pan wpływ szczególnym sentymentem darzy pan „Wiadomości Kościańskie”, które narodziły się na pańskich imieninach.
Dużo o tym ostatnio pisano z okazji 25-lecia miesięcznika. Wyjątkowość pisma objawiała się w tym, że tworzyli je ludzie różnych epok i różnych opcji politycznych. Owszem, spieraliśmy się, odchodziliśmy i powracaliśmy, ale nigdy te spory nie przeniosły się na łamy. I tak jest do dziś.

Pomówmy o warsztacie dziennikarskim. Powiedział pan kiedyś, że sukces w tym zawodzie może odnieść jedynie człowiek owładnięty pasją. W notatkach mam taki cytat: „nie wystarczy pisać, trzeba żyć tym, o czym się pisze.”
Tak właśnie jest. Sam warsztat nie wystarczy. Janusz Roszko – jeden z moich mistrzów, od których uczyłem się zawodu - mawiał, że pisania można nauczyć nawet małpę, ale myślenia dziennikarskiego tylko nielicznych. Trzeba wiele czasu poświęcić pracy i innym ludziom. Dlatego mój dom zawsze był – i pozostaje - otwarty, dla każdego i o każdej porze. Jako dziennikarza ukształtowały mnie: praca w systemie mistrz-uczeń i prowadzanie otwartego domu. Przewijali się przez niego - i przewijają - ludzie różnych profesji i poglądów: i księża, i sekretarze partyjni; i przedstawiciele władzy, i opozycji; i żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz akowcy, i weterani Ludowego Wojska Polskiego…

Ale przy otwartym domu cierpi rodzina.
To prawda, ale innej drogi nie ma. Bez tego można być redaktorem, ale nie dziennikarzem. Nie rozpieszczałem bliskich, ale to właśnie im najwięcej zawdzięczam. Źródłem mojego powodzenia są dobre i wyrozumiałe kobiety: matka, siostry, żona i mądre dzieciaki: Maciek i Leszek. Czując się wobec nich nieco winny założyliśmy ongiś z dr Leonem Chojnackim i z moimi synami – uczniami kościańskiego liceum - gazetkę szkolną „Kimba”, dzięki której mogliśmy spędzać ze sobą więcej czasu. Warto wspomnieć o tym wydawnictwie, bo było nietypowe nie tylko na połowę lat osiemdziesiątych, ale i na dzisiejsze czasy. Ta wyjątkowość polegała na całkowitej niezależności pisma od szkoły. Zgodziła się na to ówczesna dyrektor kościańskiego LO pani Marta Tomaszyk. To ona jako pierwsza biegła kupić na szkolnym korytarzu nowy numer pisma, aby dowiedzieć się, o czym młodzież napisała. Była odważna, bo do dziś w szkołach pokutuje model gazetki z cenzurą. Nauczyciel nie powinien zatwierdzać tekstów do pisma szkolnego. Młodzi ludzie sami potrafią wyznaczyć granice, choć pewnie będą pisać na pograniczu. Warto kiedyś opracować historię tej gazety, bo może być wzorem dla innych.

Pomówmy o poglądach politycznych.
Z natury jestem człowiekiem o poglądach lewicowych, i to jedynym w bardzo pobożnej rodzinie, ale niezależność cenię sobie najbardziej i nie ma w Polsce partii, do której mógłbym się zapisać. Poglądy nigdy nie przeszkadzały mi w kontaktach z ludźmi prawicy. Co więcej zawsze miałem tam więcej prawdziwych przyjaciół niż na lewicy.

To znaczy, że jest pan przyzwoitym lewicowcem dzięki przyjaźni z prawicowcami?
Myślę, że tak. Miałem i mam grono przyjaciół, którzy potrafili sprowadzić mnie na ziemię. Z jednej strony byli to nieodżałowanej pamięci Heniu Bernard, sekretarz partii, mój drużynowy z harcerstwa, bardzo przyzwoity człowiek, śp. senator RP, dr med. Andrzej Szymanowski czy znany pedagog dr Leon Chojnacki, a z drugiej - nieżyjący już niestety ks. red. Leon Stępniak, wspominani prof. prof. Bolesław Igłowicz i Klemens Kruszewski. dr Henryk Florkowski i Marian Koszewski. Oni nie dali mi się wykoleić. Miałem szczęście do przyjaciół i do ludzi w ogóle. Współpracowałem z setkami naprawdę mądrych i dobrych ludzi, których nie sposób tu wymienić. Miałem też wspaniałych nauczycieli; mam inspirujące uczennice i uczniów, którzy się do mnie przyznają. Na nudę nie narzekam, słowem - mam ciekawe życie.

Niewiele brakowało, a byłoby jeszcze ciekawiej. Na horyzoncie pojawiła się wielka polityka.
Na szczęście nie zostałem politykiem, choć niewiele brakowało. W 1989 roku przekonano mnie do startu w pierwszych wyborach do senatu.

I to nie z list PZPR
Nie. Pomysł zrodził się podczas kościańskiego „okrągłego stołu”, czyli spotkań u śp. księdza dziekana Antoniego Wilczyńskiego. Różne dyskusje tam prowadziliśmy o błyskawicznie zmieniającej się Polsce. Raz nas było więcej, raz mniej. Do kandydowania namówiono mnie używając argumentu, że w tak przełomowych, historycznych wyborach nie może zabraknąć kościaniaka. A, że charakter mam z natury słaby, to dałem się przekonać. Zgłosiłem się jako kandydat niezależny. Na koszty kampanii złożyli się moi przyjaciele i z prawa, i z lewa. Żona była przeciwna i miała rację. Do mnie dotarło to dopiero wtedy, gdy przeszedłem do drugiej tury wyborów. Przestraszyłem się. Doszedłem do wniosku, że z moim uporem i przemądrzałością marnie skończę i spalę się w wielkiej polityce. Nie chciałem się już angażować w drugą turę, a że miałem zaplanowany wyjazd do Katynia, to spakowałem się i opuściłem plac boju. A tu zaczęły się dziać cuda. Nagle Komitet Wojewódzki PZPR, który był przeciwny mojemu kandydowaniu uznał, że jestem ich kandydatem i bez mojej wiedzy wydał afisz propagandowy, na którym wyglądam jak idiota. Gdy wróciłem skonfiskowałem większość nakładu i pociąłem go na fiszki. Do dzisiaj na nich robię notatki. Najważniejsze, że senatorem nie zostałem.

Ale uznał pan ten wynik za dziennikarską weryfikację.
Właśnie tak. Doszedłem do wniosku, że jeśli w tamtych warunkach zagłosowało na mnie ponad czterdzieści tysięcy ludzi w małym województwie, gdzie każdy każdego zna, gdzie mnie przez tyle lat czytano i wiedziano, kim jestem - to znaczy, że mam mandat do zajmowania się dziennikarstwem także po zmianie ustroju. Sądzę, że wybroniły mnie moje teksty historyczne.

Mówi pan, że zwieńczeniem pracy dziennikarza powinna być książka. Pan napisał ich wiele...
Kilkanaście, a redagowałem kilkadziesiąt. Pytał mnie pan już kiedyś, która jest najważniejsza i odpowiedziałem, że mam nadzieję, że ta najważniejsza jest wciąż przede mną. Nadal tak uważam, a mimo to czuję się spełniony. Nie muszę niczego udowadniać, a to, że wciąż intensywnie pracuję, to naturalne u człowieka ogarniętego pasją. A tak w ogóle - rozmawia pan ze szczęśliwym człowiekiem.

PAWEŁ SAŁACKI 

Zamieszone zdjęcie Jerzego Zielonki autorstwa (prawdopodobnie) Edwarda Baldysa ilustrowało wywiad, który ukazał się w numerze 8/2014 Gazety Kościańskiej

***

Jerzy Zielonka został pochowany na cmentarzu komunalnym w Kościanie w sobotę, 29 lipca 2023 roku. Mowy nad grobem wygłosili profesor Bogusław Polak i burmistrz Kościana Piotr Ruszkiewicz.

Już głosowałeś!

Komentarze (35)

w dniu 29-07-2023 16:08:34 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

SZANOWNY PANIE JURKU,SPOCZYWAJ W POKOJU!!!

SZANOWNY PANIE JURKU,SPOCZYWAJ W POKOJU!!!

w dniu 29-07-2023 16:48:23 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Piękna rozmowa z bardzo ciekawym człowiekiem. Pana Zielonkę znałam tylko jako autora tekstów o historii publikowanych w Kościańskich gazetach. Były bardzo ciekawe. Mam nadzieję że będziecie je przypominać.

Piękna rozmowa z bardzo ciekawym człowiekiem. Pana Zielonkę znałam tylko jako autora tekstów o historii publikowanych w Kościańskich gazetach. Były bardzo ciekawe. Mam nadzieję że będziecie je przypominać.

w dniu 29-07-2023 17:04:05 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Znałem Pana Jurka 50 niemal lat. Był wspaniałym człowiekiem. Super redaktorem. Miał jedną wadę . Inni powiedzą zaletę. Zawsze szedł z prądem politycznym. Nigdy pod prąd. Nie chciał być antysystemowy nawet w czasach mrocznych PRL-u. Kiedy innych wsadzali do więzień za redagowanie i publikowanie antykomunistycznych pism. Pan Jurek spokojnie pisał swoje artykuły do regionalnych, partyjnych gazet. (gazeta poznańska i głos wielkopolski)

Znałem Pana Jurka 50 niemal lat. Był wspaniałym człowiekiem. Super redaktorem. Miał jedną wadę . Inni powiedzą zaletę. Zawsze szedł z prądem politycznym. Nigdy pod prąd. Nie chciał być antysystemowy nawet w czasach mrocznych PRL-u. Kiedy innych wsadzali do więzień za redagowanie i publikowanie antykomunistycznych pism. Pan Jurek spokojnie pisał swoje artykuły do regionalnych, partyjnych gazet. (gazeta poznańska i głos wielkopolski)

w dniu 29-07-2023 17:39:10 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

To był człowiej wielkiego talentu. Umiał ciekawie pisać o historii, w dodatku był jej badaczem. Bez Niego nasza wiedza o II wojnie światowej na ziemi kościańskiej byłaby mała. Ocelił wiele relacji i historii. Znałem go osobiście. To prawda, że jego dom był otwarty dla każdego.

To był człowiej wielkiego talentu. Umiał ciekawie pisać o historii, w dodatku był jej badaczem. Bez Niego nasza wiedza o II wojnie światowej na ziemi kościańskiej byłaby mała. Ocelił wiele relacji i historii. Znałem go osobiście. To prawda, że jego dom był otwarty dla każdego.

w dniu 29-07-2023 17:40:18 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Dzięuję za ten tekst. Cały Jurek, taki był.

Dzięuję za ten tekst. Cały Jurek, taki był.

w dniu 29-07-2023 17:48:51 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

WIELKI UKŁON W STRONĘ SZ. PANA REDAKTORA SAŁACKIEGO ZA TE PIĘKNE WYWIADY Z P.JURKIEM ZIELONKĄ.SZCZĘŚĆ BOŻE.

WIELKI UKŁON W STRONĘ SZ. PANA REDAKTORA SAŁACKIEGO ZA TE PIĘKNE WYWIADY Z P.JURKIEM ZIELONKĄ.SZCZĘŚĆ BOŻE.

w dniu 29-07-2023 18:22:56 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

To koniec pewnej historii. Na pewno ciekawej i wartościowej. Lista nazwisk osób, z którymi się przyjaźnił, kolegował i współpracował robi wrażenie.

To koniec pewnej historii. Na pewno ciekawej i wartościowej. Lista nazwisk osób, z którymi się przyjaźnił, kolegował i współpracował robi wrażenie.

w dniu 30-07-2023 00:18:08 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Zachowuje się jedynie słuszne komentarze. Resztę usuwa . To mnie utwierdza w przekonaniu ,że żyjemy w PRL-u bis. Też tak robiła cenzura. Pamiętam

Zachowuje się jedynie słuszne komentarze. Resztę usuwa . To mnie utwierdza w przekonaniu ,że żyjemy w PRL-u bis. Też tak robiła cenzura. Pamiętam

w dniu 30-07-2023 07:03:35 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Dziwny był ten PRL: jednych wciągali do kazamatów, innych do bagażników, a niektórych do PZPR.

Dziwny był ten PRL: jednych wciągali do kazamatów, innych do bagażników, a niektórych do PZPR.

w dniu 30-07-2023 07:35:00 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Do kometujacych...jak Ktos kiedyś powiedział...żyj, tak aby nikt przez Ciebie nie płakał. Takie prowadził życie Pan Zielonka.

Do kometujacych...jak Ktos kiedyś powiedział...żyj, tak aby nikt przez Ciebie nie płakał. Takie prowadził życie Pan Zielonka.

w dniu 30-07-2023 07:56:09 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Każdy kiedyś umrze

Każdy kiedyś umrze

w dniu 30-07-2023 09:52:50 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Bardzo ciekawy tekst o bardzo ciekawym człowieku.

Bardzo ciekawy tekst o bardzo ciekawym człowieku.

w dniu 30-07-2023 10:20:15 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Życie toczy się dalej ,będą następni ,pozostaje żal ale trzeba do przodu iść.

Życie toczy się dalej ,będą następni ,pozostaje żal ale trzeba do przodu iść.

w dniu 30-07-2023 13:38:06 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Nie piszcie bzdur że ludzi w PRL-u na siłę wciągali do PZPR-u. Bo to nie prawda . Wstępowali podobnie jak dziś do partii dla osobistych korzyści. Podobnie było z dziennikarzami jedni pisali do partyjnych gazet i mieli się dobrze Inni pisali do niezależnych gazet .I byli przez aparat państwowy gnębieni.

Nie piszcie bzdur że ludzi w PRL-u na siłę wciągali do PZPR-u. Bo to nie prawda . Wstępowali podobnie jak dziś do partii dla osobistych korzyści. Podobnie było z dziennikarzami jedni pisali do partyjnych gazet i mieli się dobrze Inni pisali do niezależnych gazet .I byli przez aparat państwowy gnębieni.

w dniu 30-07-2023 21:21:44 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

To był GOŚĆ. Miał talent i dobrze go wykorzystał.

To był GOŚĆ. Miał talent i dobrze go wykorzystał.

w dniu 31-07-2023 12:22:01 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

"(...) Doszedłem do wniosku, że jeśli w tamtych warunkach zagłosowało na mnie PONAD CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY ludzi w małym województwie (...)". W I turze wyborów do Senatu 4. czerwca 1989 r. Jerzy Zielonka uzyskał 16.555 głosów spośród oddanych 138.630 ważnych, co stanowiło 11,94% ważnych głosów. Przy czym należy pamiętać, że głosowano wówczas poprzez nie skreślenie nazwisk popieranych kandydatów (nie więcej niż liczba mandatów w okręgu) i skreślenie nazwisk pozostałych (skreślenie wszystkich kandydatów oznaczało również oddanie głosu ważnego), co de facto oznacza, że kandydata J. Zielonkę poprało 6,92% głosujących (źródło: https://www.prawo.pl/akty/m-p-1989-21-150,16822490.html).

"(...) Doszedłem do wniosku, że jeśli w tamtych warunkach zagłosowało na mnie PONAD CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY ludzi w małym województwie (...)". W I turze wyborów do Senatu 4. czerwca 1989 r. Jerzy Zielonka uzyskał 16.555 głosów spośród oddanych 138.630 ważnych, co stanowiło 11,94% ważnych głosów. Przy czym należy pamiętać, że głosowano wówczas poprzez nie skreślenie nazwisk popieranych kandydatów (nie więcej niż liczba mandatów w okręgu) i skreślenie nazwisk pozostałych (skreślenie wszystkich kandydatów oznaczało również oddanie głosu ważnego), co de facto oznacza, że kandydata J. Zielonkę poprało 6,92% głosujących (źródło: https://www.prawo.pl/akty/m-p-1989-21-150,16822490.html).

w dniu 01-08-2023 12:10:29 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Panie Dociekliwy: w drugiej turze wyborów (20 czerwca 1989) Jerzy Zielonka otrzymał 37.355 głosów. Być może mówiąc o ponad 40 tysiącach myślał o sumie z obu głosowań.

Panie Dociekliwy: w drugiej turze wyborów (20 czerwca 1989) Jerzy Zielonka otrzymał 37.355 głosów. Być może mówiąc o ponad 40 tysiącach myślał o sumie z obu głosowań.

w dniu 01-08-2023 17:19:06 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Cieszę się ,że jako były działacz PZPR-u doczekałem takiego czasu, że o PZPR-ze i komunie w ogóle pisze się w samych superlatywach. O mnie też dobrze się będzie mówiło i pisało.

Cieszę się ,że jako były działacz PZPR-u doczekałem takiego czasu, że o PZPR-ze i komunie w ogóle pisze się w samych superlatywach. O mnie też dobrze się będzie mówiło i pisało.

w dniu 04-08-2023 20:37:23 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Dziękuję za ten wywiad

Dziękuję za ten wywiad

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.222.162.216

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.