Magazyn koscian.net

2007-05-29 14:36:08

Padł w męczarniach

Sześć dni i pięć nocy kilkunastu młodych ludzi czuwało przy cierpiącym koniu w stajni Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Nietążkowie

- Dyrektorzy kłócili się, kto ma zapłacić za weterynarza. Wezwali go dopiero, jak koń miał nogi jak balony – opowiadają. Dyrekcja nie ma sobie nic do zarzucenia. - Uczniowie są przewrażliwieni. Lepiej, jakby się wzięli do nauki – mówi dyrektor Stefan Jaworski. W sobotę koń padł w męczarniach. 


 To koniec – mówią dziewczyny z technikum.  Bez Siwego nic nie jest już takie samo. Obiecały sobie, że nie wejdą już do stajni.  Deklarują to też inni uczniowie Technikum Hodowli Koni. Jest poniedziałek, 28 maja.  Uczniowie nie chcą już nawet rozmawiać. Martwy koń od soboty leży w kałuży krwi w paszarni. Nie wiadomo kiedy zostanie zabrany do zakładu utylizacyjnego.

- Dyrektor powiedział, że nie będzie  specjalnego transportu, bo to za dużo kosztuje. Jak zdechnie coś w okolicy, samochód przyjedzie i po Siwego -  tłumaczą uczniowie.

W szkolnej stajni jeszcze dwa tygodnie temu było 12 koni.  Sześć to konie należące do szkoły, ale żaden nie nadaje się do regularnej jazdy.  Dwa to źrebaki Stacji Hodowli Roślin w Kobylnikach, które uczniowie przygotowują  pod siodło,  dwa – oba siwki - to konie użyczone szkole przez Adama Łabęckiego, a kolejne dwa – użyczone przez Łabęckiego  uczniom, by mogli trenować na terenie szkoły. Dziś rano  Łabęcki wywiózł z Nietążkowa  trzy pozostałe przy życiu konie.
 - Całe szczęście – komentują młodzi koniarze. 

Uczniowie technikum końskiego, w ramach praktyk, wyrywają teraz zielsko na terenie szkoły i sprzątają w magazynie. Siwy leży.

Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt

Najgorsza była ta noc, kiedy rzucał się o ścianę. Miał 41 stopni gorączki. Przewracał się, krew ciekła mu po opuchniętych  nogach, szyi, pysku. Próbując  opuchniętymi i zapchanymi ropą i krwią nozdrzami nabrać powietrza charczał niemiłosiernie.
 - Bryzgał krwią. To był koszmar – opowiada Ewa.
 - Musieliśmy być przy tym sami  - komentują dziewczyny z kucykami.   
 By zbić gorączkę,  zmieniali mu co kilka minut zimne okłady za uszami. Siedzieli przy nim prawie wszyscy:  dwie Magdy, Alicja, Ewa, Karolina, Zuza, Krystian, Oskar, Kinga, Sandra, Nikoleta, Daria i dwie Agnieszki.
 - Patrzenie jak cierpi było straszne. Serce się kroiło. I ta niemoc... – Krystianowi lekko  drży głos. 

Dzwonili w panice do jedenastu weterynarzy, ale nikt nie chciał przyjechać do konia ze szkolnej stajni. Próbowali skontaktować się z nauczycielami i władnymi podejmować decyzje dyrektorami, ale nie szło najlepiej. Ktoś był daleko, ktoś miał wyłączono telefon, ktoś nie odbierał. Nocą przyjechał opiekun  Adam Thiel.  Duchowo wspierała uczniów opiekunka internatu.

Dotarł do przerażonych uczniów też wreszcie dyrektor Jarosław Pietrowski.
- Był wezwany weterynarz i on sugerował, że nie ma potrzeby usypiać – wyjaśnia  nam dyrektor Pietrowski. Trwa oczekiwanie na kolejną wizytę weterynarza. Jest czwartek, 24 maja, godz. 11.45.  Uczniowie czekają na zastrzyk śmierci dla pupila. Chcą, by mu ulżono.  Gdy przyjeżdża lekarz, zaczynają ukradkiem ocierać łzy. Są przekonani, że to ostatnie chwile konia. Podchodzą do niego kolejno, tulą delikatnie, głaszczą.
 -  Spokojnie. Pamiętajcie, że to dla jego dobra. Żeby już nie cierpiał – uspokaja Ewa, przewodnicząca stajni (ona ustala uczniowskie dyżury). Dyrektor każe im natychmiast  udać się do świetlicy. Opornie, ale odchodzą.
 - Ma szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt – ocenia weterynarz i po telefonie do Adama  Łabęckiego (właściciel Siwego)  decyduje się podać koniowi lekarstwo. Po południu Siwek normalnie oddycha.

Drgawki

Przestał jeść w piątek, 18 maja. Uczniowie zawiadomili o tym i nauczycieli i dyrekcję. Weterynarza jednak nie wezwano.
  - Dyrektorzy kłócili się, kto ma zapłacić za weterynarza. Wezwali go dopiero w poniedziałek, jak koń miał nogi jak balony – opowiadają uczniowie.

- To prywatny koń. Właściciel powinien się nim zainteresować – odpiera pytania dyrektor Jaworski. -  Dzwoniliśmy do niego, ale nie mógł przyjechać. A my nie możemy decydować o cudzym koniu.
- Był pod waszą opieką, dostaliście go z dobroci serca, za darmo, to chyba wypadałoby o niego zadbać?
- I zadbaliśmy.  Od poniedziałku sam zabiegam, żeby dzwonić do weterynarza – mówi Jaworski. - W poniedziałek pan Łabęcki przyjechał i był weterynarz.
Jego zdaniem uczniowie są przewrażliwieni i lepiej by było, gdyby zamiast opieką nad końmi, zajmowali się bardziej książkami.
- W głowie by więcej z tego było – komentuje.

Zwierzęta mają dobrą opiekę, a w szkole nic złego się nie dzieje. Afera sprzed lat,  o której pisały nawet ogólnopolskie gazety,  ze sprzedażą koni ze szkolnej stajni na rzeź i ta obecna rozpętane są przez przewrażliwienie uczniów – wyłuszcza dyrektor.
 - To znaczy, że nie sprzedano uratowanego z transportu na rzeź konia do rzeźni właśnie?
- No, sprzedano – przyznaje dyrektor. - Ja jak słyszę o koniach, to już drgawek dostaję. Zrobiliśmy wszystko, by uratować  konia pana Łabęckiego– dodaje po chwili.
- Nam też zależy na tym, by go uratować – potwierdza dyrektor Pietrowski. - Też się przejmujemy.
 - Widzi pani, jak się przejmuję? -  dyrektor Jaworski rozkłada ręce i wzdycha ciężko. Widać. 
 
Kłuta na sercu

- To mogła być mała rana kłuta, to odrapanie  na nodze, albo i  mniejsza. Rana się zasklepiła i bakterie zaczęły działać. To jest wybrocznica – diagnozuje w czwartek po południu Andrzej Małecki, weterynarz. Uczniowie przeprowadzili śledztwo. W piątek, 11 maja, jadąc do domu na weekend zostawili  Siwka zdrowego. W  poniedziałek odkryli ranę na tylnej nodze, zawiadomili nauczycieli i opatrzyli. Weterynarza nie wezwano.  Co się stało w sobotę? ustaliła młodzież. W weekendy Siwek pracował. Odbywały się na nim komercyjne lekcje nauki jazdy dla osób spoza szkoły.
 - On jeszcze zarabiał, a tu szkoda było szkole na weterynarza – komentują uczniowie z klasy rolniczej.

Dwie dziewczyny zdecydowały się czuwać przy koniu  w weekend. Nie pojechały do domów. Uczniowie mieszkający niedaleko Nietążkowa też zaglądali do Siwka. Była Ewa, była Nikola. Zajrzał nawet ktoś z sąsiedztwa szkoły.  Dziewczyny wyprowadzały go na dwór i do bardziej przewiewnego boksu w stajni. Cały dzień krwawił.

- Wyszłam na dziesięć minut na dwór, a gdy wróciłam  on leżał, a z nosa, czy z pyska jak strumień leciała mu krew i ropa. Wyglądało to jak koktail truskawkowy z budyniem.  Charczał. Dzwoniliśmy do profesora, do weterynarza, koleżanka pobiegła po dyrektora Stanisława Grześkowiaka, ale jak przyszedł, Siwek już nie żył – opowiada Karolina. - Było po koniu.

W piątek (25 maja) Siwek czuł się lepiej i dyrekcja szkoły podzieliła się z naszą redakcją tą radosną nowiną telefonicznie.  W sobotę, ani w poniedziałek, dyrekcja już nie dzwoniła.

- Wybrocznica diagnozowana jest sporadycznie. To nie choroba, ale zestaw jej objawów. Kiedyś obserwowano je  częściej, a dziś trzeba się mocno napracować, żeby do tego stanu doprowadzić konia – komentuje jeden z uznanych weterynarzy.

ALICJA MUENZBERG

GK 22/2007

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.15.144.170

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.