Magazyn koscian.net

2008-01-02

Nowy atak kultury

Z Dariuszem Łukaszewskim, kościaniakiem, redaktorem naczelnym wydawanego w Lesznie miesięcznika kulturalnego „Morele i Grejpfruty”, rozmawia Agnieszka Wróblewska

- Czym jest dla pana robienie „Moreli i Grejpfrutów”?
- Spełnieniem pasji. We wszystkim, co człowiek robi, powinna być pasja. Wszystko jedno, czy się robi sałatkę warzywną, karpia w galarecie, czy robi się gazetę, pisze wiersz, maluje obraz, to tak naprawdę widać po efekcie, czy to było robione z pasją, czy na pół gwizdka. Ta gazeta ma wiele defektów, ale jednego nie można jej zarzucić – że nie jest robiona z pasją.

- Jak wygląda praca nad nią? Jak ona powstaje?
- Kiedyś robiłem wywiad do jakiegoś pisma, „Wprost” albo „Miliarder”, nie pamiętam, z takim miliarderem polskim. Siemieras się nazywa. On chyba teraz siedzi w Białołęce albo już wyszedł z Białołęki. Ale wtedy był bardzo na topie, prezydenci go przyjmowali, między innymi Reagan. Ja też go wtedy pytałem: jak wygląda pana praca? A on powiedział mi: „Wie pan, wstaję rano, wypijam kawę i myślę sobie, jaką by sobie tu przyjemność zrobić. Wszystko co robię, ma być przyjemne, bo tylko wtedy zrobię to w sposób należyty, z pasją.” Porównanie może niestosowne, ale ta gazeta też tak powstaje. Jak się już skończy stary numer, skończy się ta latanina, to jest chwila oddechu na to, żeby zobaczyć, jakie to przyjemne owoce kulturalne zafundował nam lub zafunduje w najbliższym czasie nasz rynek kulturalny i co słychać za granicą, i czy jest jakieś przełożenie między naszym rynkiem kulturalnym a rynkiem zagranicznym. Wtedy sobie siadamy i zastanawiamy się, z kim byłoby przyjemnie pogadać, od kogo można by się czegoś ciekawego dowiedzieć, kto naszym zdaniem jest najciekawszy dzisiaj na tym rynku. Potem zaczyna się realizacja tych pomysłów, np. chciałem zrobić wywiad z Masłowską Dorotą, ale nie było jej w kraju, no i spadło mi to na marzec. Dzwonię do Stasiuka, a Stasiuk mówi: oj, dzisiaj nie mogę, bo akurat oglądam „Spidermana”, niech pan zadzwoni jutro. Dzwonię jutro, a jego żona mówi mi: proszę tego nie traktować jako brak szacunku, ale wyjechał w podróż, odezwie się jak wróci. Jeszcze się nie odezwał. Znajduję w Internecie informację, że Jerofiejew jest w Polsce. Jadę do Wrocławia na Festiwal Opowiadania, gdzie czyta swoje opowiadanie „Papuga”. Kiedy schodzi ze sceny, zaczepiam go i mówię, że chcę go zaczepić i co on na to. On pyta, czy ja palę. Straszna pogoda była: padało, lało, burze, ohyda, więc poszliśmy się napić kawy ciepłej, zapaliliśmy ćmika i o tym jest ten materiał. Rozmawialiśmy pół godziny, bo taka jest moja zasada. Kiedy włączam dyktafon Ewie Wójciak z Teatru Ósmego Dnia i włączam go świetnemu malarzowi polskiemu Andrzejowi Okińczycowi, to mówią oni zupełnie innymi językami. Dbamy o to, żeby ta indywidualność języka, która mówi o osobowości postaci, została zachowana. Nie robimy wywiadów – robimy teatr rozmowy.

- A co z pozostałymi materiałami? Jak je pozyskujecie?
- Mamy rozeznanie co kto pisze i po prostu dzwonimy do tych osób lub jeśli jest dobry materiał w Internecie, po prostu cytujemy dbając o to, żeby wskazywać źródła. Natomiast jeśli coś ciekawego się dzieje w literaturze czy w teatrze i tego nie ma w Internecie, trzeba się po prostu udać do źródeł, czyli np. do Olega Żukowskiego, który przyjechał do Leszna ze swoją „Szkołą dla głupców”. Uznaliśmy, że to jest wydarzenie i zaprosiliśmy go na kawę. Dużo rzeczy się tu dzieje. Wystarczy właściwie tylko usiąść, popatrzeć i posłuchać tych ludzi.

- „Morele” są finansowane przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego. Trudno panu było sprzedać tam swój pomysł?
- Nietrudno. Centrum Kultury w Lesznie zobowiązane jest, jak każde inne centrum, wydawać foldery. Zorientowałem się, że koszty wydawania takiego folderu są zbliżone do kosztów wydawania gazety. Zaproponowałem, żeby zamiast wydawać foldery, te państwowe pieniądze zaprząc do pracy, wydawać gazetę i wpuścić ją na rynek w celu sprawdzenia, czy istnieje czytelnik, który kupi taką gazetę.

- Skąd się wziął tytuł?
- Tytuł wziął się z okropnej nudy. Pewnego dnia siedzieliśmy z moją żoną, ze znajomymi w ogrodzie. Środek lata, po prostu sto procent witalności, morele uginają się pod ciężarem owoców. Piątek po robocie, wszyscy zmęczeni, znużeni, dopadła nas okropna nuda. I nagle mój syn przyniósł siatę grejpfrutów, bo zawsze piliśmy z nich sok. Pomyślałem wtedy: to jest wyjście. To nie jest nudne! To jest takie zdrowe, witalne, tak się powinna nazywać gazeta! Od razu widać, że to nie jest gazeta robiona przez krytyków. Tutaj znajdują się czyste owoce, „surówka”: wywiad z twórcą, czyli jego słowa, albo opowiadanie twórcy, obraz twórcy. Nie ma wymądrzania. Nie chcemy dawać stopni ze sztuki. Uprawiamy subiektywną morelową oranżerię, w której próbujemy mieszać dosyć eklektyczny koktajl kulturalny. Jesteśmy za, a nawet za. Promujemy najlepsze naszym zdaniem, najbogatsze w witaminy owoce rynku kulturalnego. Nasz koktajl poddaliśmy ocenie czytelników, wpuszczając na rynek w sieci Empik, Inmedio, Relay.

- I jakie jest zainteresowanie?
- Zainteresowanie jest ogromne, ale polega ono na tym, że rozesłaliśmy pierwszy numer w celach marketingowych w ponad 300 miejsc. Wszyscy ludzie, którzy to dostali i odpisali, są zachwyceni. Ale to nie jest obiektywne. To są nasi znajomi i ludzie kultury. A pierwsze raporty czytelnicze poznam dopiero na początku stycznia. Oczywiście nie łudzę się, że to będzie sprzedaż stuprocentowa. Będę szczęśliwy, jeżeli 40 procent gazet znajdzie swoich nabywców. Nie mamy żadnej promocji. Natomiast layout, czyli projekt okładki, jest wyrazisty, wysyła precyzyjny sygnał, np. do czytelników gazety „Fakt”: stary, omijaj nas z daleka, to nie dla ciebie, to jest nudne. Natomiast dla czytelników, którzy odróżniają Octavia Paza od Amosa Oza, a tych jeszcze od Ozzy`ego Osbourna jest to jasny sygnał: jest coś nowego, coś ciekawego, wreszcie ktoś zrobił coś innego.

- Tylko skąd ci ludzie dowiedzą się, że coś takiego powstaje?
- Mamy stronę Internetową, co nam umożliwia dialog z czytelnikami. Można nas znaleźć w ten sposób, że różne media, także regionalne, dowodem jest „Kościańska”, robią z nami materiały. Można nas znaleźć w miejscach, gdzie się porusza nasza grupa docelowa. Tam to można kupić. Nie jest to gazeta wielkonakładowa, rządzi się innymi prawami. To gazeta niszowa, w rozumieniu pozytywnym: obsługująca kolejną niszę odbiorców. Obsługujemy tych ludzi, którzy mają do wyboru „Machinę”, „Bravo”, „Bravo Girl”, albo z drugiej strony „Zeszyty Literackie”, „Odrę”. Pośrodku nie ma nic sensownego i w tę lukę wchodzimy. Niejako z rozpaczy to robimy. Realizujemy sobie własne subiektywne upodobania. Chcielibyśmy znaleźć nową formę mówienia o kulturze, nową formę przedstawiania jej i stąd nasze hasło: „Nowy atak kultury”.

- „Morele” pokazują, jak wiele ciekawego dzieje się Lesznie. Na ile skuteczne może być takie promowanie miasta przez kulturę?
- My nie promujemy Leszna. Leszno samo się promuje poprzez to, że pojawiają się tu postaci tego formatu jakie pojawiają się w Centrum Kultury. A gazeta jest tylko formą komunikatu, tubą, pośrednikiem pomiędzy tym co się w Lesznie dzieje, a potencjalnymi ciekawskimi.

- To chyba jednak jest promocja. Bo np. ludzie z Kościana, jeśli szukają czegoś ciekawego w kulturze, to częściej zwracają się w stronę Poznania, patrzą co tam się dzieje. A „Morele” pokazują, że warto też spojrzeć w drugą stronę.
- To prawda. Ja oceniam, że Leszno, to jest raczej trochę większy Kościan niż mniejszy Poznań. Poznań to jest zupełnie inny świat. Natomiast Leszno i Kościan mają własną tożsamość, własne nawyki, społeczności lokalne i dobrze, że tak jest. To trzeba szanować.

- Ktoś mógłby spytać, co to w ogóle za pomysł, żeby wydawać tego rodzaju czasopismo na takiej prowincji.
- To pytanie mogłoby być miażdżące jeszcze 15 lat temu. Natomiast w dobie Internetu, w dobie sieciowych dystrybutorów prasy nie ma znaczenia, czy ta gazeta wychodzi w Warszawie, Kościanie, Lesznie czy w Zakopanem. Ponieważ tutaj są warunki do jej stworzenia, do pozyskiwania materiałów, a z drugiej strony ona jest dostępna bardziej w Warszawie i w Poznaniu niż w Kościanie. Oczywiście w Lesznie nie powstanie „Wprost” czy „Fakt”. To jest inny typ redakcji. Ale takie właśnie gazety niszowe jak najbardziej. To mit, że tego typu rzeczy muszą być robione w Warszawie. Wystarczy tylko trochę pasji i pomysłu.

- Zdaniem niektórych zbyt dużo morelowych materiałów pochodzi z Leszna. Ale przecież to bez znaczenia, czy wywiady są robione w Lesznie czy gdzie indziej, skoro rozmowy toczą się na tematy, które miasta dotyczą tylko w niewielkim stopniu.
- Nowicki poza kurtuazyjnym stwierdzeniem, że wita bardzo Leszno, mówi to co myśli. To jest ciągle ten sam Nowicki.

- Bardzo dziękuję za inspirującą rozmowę.
- Było mi niezmiernie miło i bardzo dziękuję, że „GK” zechciała zainteresować się „Morelami”. Chciałbym przy okazji pozdrowić wszystkich czytelników, których bardzo szanuję, a wiem, że jest to publiczność wymagająca. Wiem o tym, ponieważ był czas, kiedy publikowałem na łamach „Kościańskiej” felieton „Łaskotacz”.

Nowy numer „Moreli i Grejpfrutów” ukaże się 10 stycznia. Wszystkie wydania dostępne są w Internecie na stronie www.moreleigrejpfruty.com

GK 01/2008
Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 13.59.154.143

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.