Magazyn koscian.net

2006-12-19 16:07:15

Mój Anioł Stróż ma szerokie skrzydła

Jak w ,,Opowieści wigilijnej’’ Dickensa nocą nawiedzany był przez straszne duchy.

Nie kochał ludzi, kochał tylko denaturat. Święta Bożego Narodzenia niczym nie różniły się dla niego od każdego innego dnia. Dziś mówi - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Bóg się rodzi!

Wanilia
 Miesza się z colą i cukrem waniliowym i nie czuć. Najlepsza piguła nie wyczuje. To mieszał, a jak mieszał, to co,  nie wypije? To wypił. Z oddziału go nie wyrzucili. Sam wyszedł. Zawsze wychodził sam i od razu dawał sobie w kanał. Na początku to mógł pić bez przerwy nawet trzy miesiące, ale z czasem coraz krócej.  
 - Póki się piło, było dobrze. Czas nie istniał. Nie było nocy, nie było dni, nie było wigilii. Nikt nie wiedział, kiedy ona jest. Było tylko jakieś nieokreślone potem, czyli po tym piciu i przed następnym. 
 Jadał zwykle w poniedziałki. Rankiem chodził na Gostyńską do knajpki, a dawni koledzy w Metalchemu, którzy w tajemnicy przed żonami po niedzielnym przepiciu brali wolne, dawali mu swoje kanapki.
 - Wtedy byłem Bogiem. Z tymi kanapkami wracałem do meliny i dzieliłem. Smaczne te cudze żony kanapki nam robiły.   

Chłopaki z ferajny
 Najdłuższe niedopałki zawsze były na stacji PKP i na Bączkowskiego pod przychodnią. Zbierali. Kilku umiało skręcać. Było ich zawsze kilkunastu. Czterech szło na Trzydziestolecie, czterech na Szkolną, czterech  na Wyszyńskiego. Zbierali butelki, złom... - wszystko, co było można spieniężyć. Kasę sypali na środek i dzielili. Na jedną paczkę papierosów, na jeden chleb i jakieś trzydzieści flaszek dykty. Chleba nawet nie zjadali.
 - Elegancko było. Raz jabłko znaleźliśmy we czterech. Ale była uciecha. Jak je zjedliśmy, myśleliśmy, że nam brzuchy popękają, tacy byliśmy pełni.  
   Miewali nawet dziewczyny, takie, co też dyktę lubiły, ale większość chłopaków nie była zainteresowana seksem. W życiu chodziło tylko o to, żeby było co pić. Potem budzili się w lasku, w krzakach przy Łąkowej, nad kanałem, albo pod Ferfetą. Z panem Stachem piło tak około trzydziestu. 
 - Wszyscy już nie żyją.  

Przed Bogiem
 Pierwszy raz obiecał Bogu, że już nigdy, w piątej klasie szkoły podstawowej. Nie zdał do następnej klasy. Wino, a dokładnie dwa,  kupili starsi koledzy. Pili we trójkę. Zwymiotował. Czy obiecywał to też wtedy, gdy miał cztery lata, nie pamięta. Nosił ojcu do gorzelni obiad w pięciolitrowej kance, a do domu wracał z jakąś wodą. Raz upił trochę z kanki. W pierwszej klasie  szkoły zawodowej dostał jeszcze nagrodę za dobre sprawowanie. Potem pojechał na obóz nad morze.
 - To był szok. Mogliśmy pić ile wlezie i nie mieliśmy kaca. W ogóle. Takie picie bardzo nam się podobało. Czysta frajda bez konsekwencji. Super.
 Potem Bogu obiecywał wiele razy. Zwykle wtedy, gdy wymiotował i gdy bał się tak bardzo, że nawet opowiedzieć tego nie potrafi, ale gdy umarła matka też.
 - Panie Boże ten jeden raz mnie jeszcze uratuj, a ja już nigdy – szeptał i Bóg ratował na oddziale. Pięć dni pobytu i szedł w kanał na kilka tygodni.
 - Odtruwało się tylko po to, by móc dalej pić.

Opowieść wigilijna?
 Pod nogami otwarła mu się podłoga i wyszli. Trzech. Siedział na kanapie w swoim pokoju. Kłaść się już wtedy bał. Powiedzieli, że jest wybrany i że ma iść z nimi na cmentarz. Poszedł. Nie wie, czy w pidżamie był, czy coś ciepłego założył na siebie, ani nawet jaka pora roku to była. Może Wigilia? Na starym parafialnym usiadł na jednym z grobów i wtedy dopiero się zaczęło. Zmarli z grobów wychodzić zaczęli.
 - Że mają taki równoległy świat, tłumaczyli. Sklep na plantach mi pokazywali, a koło urzędu gminy swoją stację kolejową mieli. Tu gdzie teraz Kaufland – pracowali. Niestety ojca, ani matki nie było, ale jednego krewnego owszem, wśród nich zobaczyłem. Dobrze wyglądał po śmierci.
 Na grobie znalazł go o czwartej rano sąsiad, który do mleczarni do roboty szedł. Zabrał go do domu. Potem było już tylko gorzej. Podłoga otwierała się po każdym struciu dyktą. Bał się spać, ale nawet jak nie zasypiał, przychodzili. Bo to nie sny były, on widział ich, tak samo jak piec, zza którego wychylała się ta śmiejąca się głowa i jak krzesło, na którym siedział zapłakany człowiek. I nie wiedział już czasem, co jest prawdziwe, a co widzi tylko on.
 - Po zatruciu nie można pić i to się na głodzie właśnie działo. Dwie najgorsze noce.
 Po pierwszych dwóch pił non stop dziewięć miesięcy i sześć dni. Ale organizm słabł i odtruwanie zdarzało się co trzy miesiące, co dwa, co kilka tygodni. Dni na głodzie z duchami, potworami i gadającymi meblami były nie do zniesienia.
 - Bałem się tak bardzo, że opowiedzieć tego nie potrafię. Duchy przychodziły do mnie jak w Opowieści Wigilijnej, ale nie tylko przed Bożym Narodzeniem. Częściej.
 Dziś myśli, że to było ostrzeżenie. A może zachęta do samobójstwa? Wtedy nie myślał. Bał się, a potem pił, by nie pamiętać.     

Rycerska wyprawa
 22 kwietnia 1995 roku rycerze w zbrojach zabrali go do na Pinela (oddział zamknięty kościańskiego ,,sanatorium’’) po tym, jak kiełbasa na talerzu zmieniła mu się w kurczaka. Siostra zobaczyła  jego dzikie oczy nad talerzem i wezwała pogotowie.  Apetytu na życie nie miał.  O założeniu własnej rodziny ani myślał.  Co się stało nie wie. Następny dzień – 23 kwietnia, to jego pierwszy dzień nie picia. Może o to poszło, że wcześniej, tego 22. gdy kopał fundamenty pod dom kolegi w Luboszu i nie miał ani piwa, ani denaturatu i na budowę przyjechał  Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze i grał tylko dla niego? I o to, że gdy potem pojechał po kamienie do lasu, to w lesie na wszystkich  drzewach zobaczył kolumny, z których niosła się głośna muzyka? Tę melodię pamięta do dziś. A w środku lasu mecz piłki nożnej był.
 - Oglądałem go tak, jak ten obrazek na ścianie. 
   O dziwo, fundament dobrze wykopał. Wrócił do domu i wtedy właśnie kiełbasa mu się  w kurczaka zamieniła. Rycerze przyjechali, żeby go do baru  Kosickiej  zabrać itd. Itd.  Był tylko o krok od szaleństwa. Może o to poszło?  Bo o śmierć nie. Jak po pijackiej bójce zwymiotował krwią i dostał aż trzech ataków padaczki w ciągu kilku minut, to pić nie przestał.
 - Tracimy go! - wołał doktor Skrzypczak.
 Defibrylator, Oddział Intensywnej Opieki Medycznej i jednak żył.
 - Po wypisaniu ze szpitala zacząłem od nowa chlać.

Człowiek wybrany razy kilka
 - Miałem w życiu tyle szczęścia, że kilku ludzi można by  było obdarować.
 Mógł dziś być trenerem po bardzo udanej karierze piłkarskiej. Chcieli go, szczyla, do bardzo dobrej drużyny wziąć, ale się nie godził. Do mamy byłoby daleko, kumpli by nie było, a jemu przecież najlepiej grało się po jednym głębszym. Potem, w wojsku, grał i to tak, że go chcieli zwolnić – do drużyny z Zamościa. Ojciec przyjechał na przysięgę, a tu pochwał tyle i cała jednostka jego syna zna. Wtedy pan Stach po raz pierwszy widział u ojca łzy z dumy i wzruszenia.
 - Nie zgodziłem się na tę piłkę. Jakoś za daleko mi się ten Zamość wydawał.
 Potem była Genia. Że niedługo będzie lekarką, na początku nie wiedział. Że jest taka bogata, też nie. Jak poszedł do niej po raz pierwszy, siedział na korytarzu, bo bał się wejść w butach do pokoju. Dywan miał 25 centymetrów grubości. Ojciec Geni był lekarzem i pracował w Stanach.
 - Genia – tak na imię miała moja matka,  ja nosiłem imię ojca. To było jak jakieś przeznaczenie. Mogłem żyć jak oni, ale nie.  
 Skończyło się wojsko i do Geni wydało mu się jakoś za daleko. Wrócił do domu. Potem mógł zostać mechanikiem pokładowym na lotnisku. Wuj chciał mu kurs i posadę ,,załatwić’’, ale nie zdecydował się. Kilka lat później był już w więzieniu. Był pijany, nic nie pamięta, ale nie wierzy, by naprawdę mógł coś ukraść. Jak Genia go znalazła, nie wie. Taka z niej dama była, że jej nie poznał. Pół Polski dla niego zjechała, by go w Rawiczy znaleźć. Miał powiedzieć jedno słowo. Nie powiedział nic. Inna dziewczyna, już tu w Kościanie, powiedziała, albo ja, albo picie. Wstał bez słowa i wyszedł. Dostał od ciotki pieniądze na prawo jazdy na ciężarówki, traktory, samochody i motocykl. Przepił. Miał dobrą pracę w Metalchemie, odszedł, gdy dostał ją w budowlance już go wyrzucili.  
 - Mówią, że szczęście uśmiecha się tylko raz, a do mnie kielczyło się wiele razy. Co za marnotrawstwo...

Bóg się urodził za kratkami
 Raz biegł już do sklepu po wino, wódkę, denaturat, piwo – cokolwiek. Dwa lata nie picia  i nagle taki ciąg.  Czterdzieści stopni było, od kilku godzin łopatą machał i jak dziś pamięta, w zwolnionym tempie, kuzyn idzie z butelką oszronionego  piwa.
 - Jedna myśl: idę się napić.  Prawie biegiem do sklepu.  Kobieta za ladą pyta, co podać, wyciągnąłem rękę, wskazałem na alkohole i nagle ramię samo zaczęło przesuwać się po półkach i zatrzymało się wskazując dłonią napoje gazowane. Ja myślę, że to mały cud był. Może mama?
 To tego roku poznał kobietę swojego życia. Ona nigdy nie widziała go pijanego.  Niczego już nie oczekiwał, a tu proszę. Trzeciego miesiąca i jednego dnia nie picia trafił jeszcze za kratki.  Stare pijackie sprawki.  Po wyjściu z kicia praca niemalże sama się trafiła, potem kolejna i kolejna. Kopał rowy, przesiewał piasek, pracował na budowach. Zdobywał życie dzień po dniu.  Odkrywał na nowo świat.   Zauważył na przykład, że drzewo może być piękne, że ptaki śpiewają, że trawa jest przyjemnie miękka i że w ogóle jest coś, co go otacza. Najszczęśliwszym człowiekiem na świecie stał się trzy i pół roku temu. Urodziła mu się córeczka.  
 - To była siódma rano. Straciłem mowę. Nie potrafię  opisać tego szczęścia. Nie wiedziałem, że można tak kochać, nie wiedziałem, że ja tak potrafię.
  W niedzielę, w Wigilię Bożego Narodzenia, córeczka pana Stanisława skończy trzy i pół roku.
 - To moje cud-dzieciątko. Dla niej żyję i dla niej chyba miałem przeżyć. Nikt z mojej rodziny nie wierzył, że kiedyś przestanę pić. Ja nie wierzyłem. Nie zrobiłem tego dla nich, mojej kobiety i mojej córki, bo nawet nie śniłem, że mogę być aż tak szczęśliwy.  Mój Anioł Stróż ma szerokie skrzydła.
 Teraz stara się, by  nie picie nie zawładnęło jego życiem tak, jak kiedyś picie. Prowadzi spotkania AA. Pomaga innym alkoholikom.  Swoje pierwsze od lat Święta Bożego Narodzenia obchodził w więzieniu. Klawisz proponował, że kupi mu na wigilię pół litra. Odmówił. Nie pił od ośmiu miesięcy i jednego dnia. W tym roku w wigilię wypadnie 11 lat, osiem miesięcy i jeden dzień.
 - O nie, to święto rodziny. Bóg się rodzi, a moja córeczka będzie miała trzy i pół roku.

ALICJA MUENZBERG

Gk 51/2006

Już głosowałeś!

Komentarze (1)

w dniu 30-10-2013 22:27:18 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

sciska serce brak słów

sciska serce brak słów

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.225.36.146

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.