Magazyn koscian.net

2009-02-25

Lałam, ile tylko mogłam...

Mam przed sobą stare, zniszczone już akta. W postrzępionych stronicach czas zatrzymał się i zobrazował ludzki los. Po ich lekturze zda mi się, że to było tak...

Początek

 Gwar wypełniający przez cały dzień korytarze gmachu kościańskiej milicji powoli cichł. Jeszcze tylko czasem słychać było dobiegające skądś podniesione głosy i strzępy rozmów. Coraz częściej jednak trzaskowi zamykanych drzwi towarzyszyły tylko pospieszne kroki funkcjonariuszy, kierujących się ku głównemu wyjściu. Potem i to umilkło. Ciszę pomieszczeń dyżurki mącił jedynie raz po raz brzęczyk telefonu i trzaski dobiegające z radiostacji.

Starszy sierżant Bolesław Witkowski (notabene mąż mojej kuzynki, noszącej to samo, co i ja nazwisko) był już zmęczony. Służbę dyżurnego komendy rozpoczął o czternastej. Teraz minęła dwudziesta pierwsza. Cisza i listopadowa ciemność za oknem działały nań usypiająco, nie potrafił utrzymać opadających powiek. Pragnąc przezwyciężyć senność, często spoglądał na zegarek, którego wskazówki wolno, bo wolno, ale przybliżały przybycie zmiennika.

 Znowu spojrzał na tarczę zegarka. 21.40. I właśnie wtedy ciszę rozdarł brzęczyk telefonu. Dzwoniła dyspozytorka kościańskiego pogotowia ratunkowego. Nie od razu zrozumiał, o co prosiła. Po chwili jednak pojął, w czym rzecz: do stacji pogotowia przyszło dwoje dzieci państwa Nowaków. Chłopak i dziewczyna. Prosili dyspozytorkę o przysłanie do ich domu karetki pogotowia. Ojciec miał tam pobić Lesława Borowego, narzeczonego starszej siostry.

Bolesław Witkowski, od ponad czterech lat dyżurny komendy, doskonale znał małżeństwo Nowaków. Znał oczywiście „służbowo”. Niejeden przecież raz Nowak, a znacznie częściej Nowakowa, zgłaszali na milicji najróżniejsze przewinienia. Zawsze tego drugiego współmałżonka. Te rzeczywiste i te wymyślone. Meldowali o bójkach i pobiciach, wyzwiskach i awanturach. Ba, nawet tego dnia w okolicach piętnastej Nowak był w Komendzie i zgłaszał, że żona okradła go z węgla. Wszyscy tu zresztą zdążyli ich poznać i wiedzieli, że żyli z sobą jak przysłowiowy pies z kotem.

Informacja dzieci Nowaków o kolejnej awanturze nie była więc niczym nowym. Nowe w niej było tylko to, że tym razem Nowak miał pobić Borowego. No i jeszcze jedno. Szkopuł (z punktu widzenia pogotowia) tkwił w tym, że dzwoniąca, mimo szumnej nazwy funkcji, jaką pełniła, nie dysponowała żadną karetką. Ta jedyna, która była na stanie stacji pogotowia, znajdowała się poza miastem. Stąd też jej prośba do Witkowskiego, czy nie wysłałby do Nowaków radiowozu i przy pomocy milicjantów nie sprawdził, co się tam stało.

Bolek Witkowski wiedział, że ulice miasta patroluje zdezelowaną nysą sierżant Kuik. Wywołał go przez radio i polecił udać się na miejsce zdarzenia.

Kuik bez zwłoki pojechał. Doskonale wiedział, gdzie mieszkają Nowakowie. Był tam niejeden raz na milicyjnej interwencji. Po prowizorycznych schodach z betonowych płyt wszedł do korytarza domu. Było w nim pusto. Od razu zauważył, że drzwi do pokoju znajdującego się po lewej stronie są otwarte. To pokój Nowaka. Wiedział o tym z poprzednich tu „wizyt”. Trzeba powiedzieć, że małżonkowie przed wielu już miesiącami od opisywanych tu zdarzeń podzielili dom pomiędzy siebie, zgodnie z wcześniejszą decyzją Sądu.

Zbrodnia

Po wejściu do pokoju Kuik zauważył na podłodze ciało Nowaka. Głowa mężczyzny znajdowała się w kałuży krwi. Milicjant pochylił się nad nim. Z gardła dobywało się agonalne charczenie. Kuik uważnie rozglądając się po pokoju, zauważył, że wybita jest jedna z szyb w oknie. Resztki szkła leżały na podłodze. Wszystko świadczyło o stoczonej tu niedawno zażartej walce. Wrócił na korytarz. Teraz dopiero z drugiego pokoju domu wyłoniła się Nowakowa. Na pytanie: „Co tu się stało?” zaczęła szybko mówić, że mąż uderzył toporkiem w głowę Lesława Borowego, narzeczonego córki. Ten upadł. Wtedy ona rzuciła się na męża, wyrwała mu toporek i pobiła go.
Kuik wszedł do kolejnego pokoju. Tu na tapczanie spoczywał Borowy. Głowę miał okręconą jakimiś ręcznikami czy też szmatami. Zmieniała je właśnie lub poprawiała siedząca przy nim najstarsza córka Nowaków. Znajdowała się tam też dwójka młodszych dzieci, które zgłosiły całą sprawę na pogotowiu.

Milicjant doszedł do wniosku, że najpotrzebniejszy jest w tym domu lekarz. Wrócił więc do nysy i po złożeniu meldunku dyżurnemu postanowił pojechać do szpitala po nosze i przetransportować tam rannych. Nie do wiary? Takie jednak były tamte czasy i taka pomoc doraźna. Kuik musiał kilka minut czekać przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Kiedy wreszcie podniesiono szlabany, zauważył, że od strony miasta pędzi na sygnale karetka pogotowia. Dostał rozkaz powrotu do komendy. Razem z nim dotarła tu telefoniczna informacja, że Nowak zmarł w szpitalnej izbie przyjęć.

A więc zabójstwo. Takie zdarzenie zawsze stawia na nogi tych, którzy ściganie przestępców mają wpisane w swoje służbowe obowiązki. Tak też było i tym razem. Liczni milicjanci dotarli do domu Nowaków. Przeprowadzali oględziny i pierwsze przesłuchania. Przybył też tamtejszy dzielnicowy Henryk Stasik. On najlepiej, z racji swej funkcji, znał Nowaków i ich życiowe perypetie. W przeszłości to właśnie on przyjmował i wyjaśniał ich wzajemne skargi, on z nimi wiele razy rozmawiał, próbował jednać i godzić. Bywał też na interwencjach w ich domu. Teraz otrzymał od podporucznika Szymańskiego, szefa referatu kryminalnego kościańskiej komendy, polecenie przeprowadzenia rozmowy z  Nowakową. Powinien jak najwięcej dowiedzieć się od niej o okolicznościach zbrodni i o tym, co ją poprzedziło.

Nowakowa jest, jak powie później Stasik, rozpalona na  twarzy i pełna złości. Zdenerwowana a równocześnie – co zwraca uwagę – nie płacze i najmniejszym nawet gestem nie wyraża żalu z powodu tego, co się stało. Mówi chaotycznie. Pełno w jej wypowiedzi wulgarnych słów. Stasik bierze ją do oddzielnego pokoju i tam uparcie pyta, ile razy i czym uderzyła męża. I wreszcie słyszy pełne złości i nienawiści: „K... mać, nie pytaj się pan, lałam, ile tylko mogłam, cholera rąbałam toporkiem...”.

Oczywiście, że to niepoddane żadnej procedurze wyznanie – bo nie było to przecież protokołowane wyjaśnienie ani nawet oświadczenie podejrzanej, a właśnie li tylko wyznanie – niczego nie kończyło. Co więcej, tak po prawdzie niczego nawet nie przesądzało. Było zaledwie wskazówką, w jakim kierunku powinny zmierzać śledcze czynności.

Postępowanie wszczęto bez żadnej zbędnej zwłoki. Prowadził je kościański prokurator tamtych lat, dziś już nieżyjący Wenancjusz Szułczyński. Machina sprawiedliwości z wolna ruszyła. W pierwszym rzędzie próbowano ustalić tutaj, oczywiście w procesowy sposób, co było przyczyną zatargów pomiędzy małżonkami. O tych ostatnich wiedzieli wszyscy. Jak jednak poznać ich przyczyny? Tylko i wyłącznie poprzez przesłuchania świadków. Wszystkich, którzy cokolwiek na ten temat wiedzieli i  chcieli mówić. No więc słuchano: sąsiadów i znajomych, krewnych i obcych. Tych, którzy pracowali z nim, i tych, którzy pracowali z nią. Nade wszystko jednak przesłuchiwano Nowakową. Bardzo obszernie i szczegółowo. A ta opowiadała.

Ona

Pożółkłe kartki akt i wyblakły już dziś atrament protokołów oddają jej wyjaśnienia i przywołują z oddali czasu tamte zdarzenia. Nowaka znała już od dwudziestu lat. Osiemnaście lat temu wyszła za niego za mąż. Mówi, że z miłości. Najpierw był ślub cywilny. Nowak bezpośrednio po nim opuścił ledwo co poślubioną połowicę i przeprowadził się do matki. Ponoć już na drugi dzień po ślubie był w urzędzie stanu cywilnego i wypytywał, jak „załatwić rozwód”. Rzekomym powodem takiego jego postępowania miało być to, że nie wniosła żadnego majątku.

Po kilku tygodniach okazało się, że jest w ciąży. Prosiła go wtedy, ażeby nie robił jej wstydu. Wyraził wówczas zgodę na zawarcie ślubu kościelnego. Nadal jednak z nią nie zamieszkiwał. Na ten drugi ślub spóźnił się tak, że goście już rozjeżdżali się. Ile wtedy przeżyła wstydu... Ślub jednak odbył się. Jakiś czas byli razem, potem znowu wyprowadził się do matki. Urodziła drugie dziecko. Powrócił. Znowu zaszła w ciążę. I ponownie Nowak wyprowadził się. Odchodząc od niej, mówił, że u matki „ma kobietę”. Nigdy dłużej nie pracował. Cały dom był na jej utrzymaniu, bo mąż pił i awanturował się.
Po jakimś czasie, już dokładnie nie pamięta, przeprowadzili się do miasta. Nowak wykorzystywał ją. Bił i poniewierał. Bił także dzieci. Zmuszał ją do pracy, także po południu, głównie w gospodarstwie rolnym państwa Borowych. Tam poznała ich syna. Mąż teraz namawiał ją, ażeby nie pracowała, ale za pieniądze „sprzyjała” z młodym Borowym. Oczywiście, że tego nie zrobiła. Po prostu odmówiła. Mąż nie chciał płacić na dzieci. „Założyła” mu sprawę o alimenty. Wtedy on zaczął plotkować, że „sprzyja” z  młodym Borowym. To nie była prawda. Dlaczego tak robił? Chciał mieć pretekst do rozwodu; to Nowak chodził do różnych kobiet, chwalił się nawet, że miał dwoje dzieci z jakąś swoją kuzynką, miały one jednak umrzeć.

Namawiał ją też do współżycia za pieniądze z innymi mężczyznami. W tym celu kupował jej środki antykoncepcyjne, ona jednak odnosiła je na milicję...
Nieporozumienia między nią a mężem narastały. Doszło do tego, że Nowak wyrzucił jej meble z jednego pokoju i wprowadził tam sublokatora. Wniosła sprawę do Sądu. Podzielono dom. Ona z dziećmi zajmowała dwa pokoje i kuchnię, Nowak jeden pokój.
Mąż wystąpił o rozwód. Ona nie wyrażała zgody na rozwiązanie ich małżeństwa...

On

Niestety, swej wersji przebiegu i powodów małżeńskich nieporozumień nie mógł już przedstawić Nowak. Ale, o dziwo, szeroko o nich opowiadał na przestrzeni poprzednich lat swoim sąsiadom i znajomym. Ci zresztą też mieli oczy szeroko otwarte. Teraz natomiast chętnie mówili. W tych zeznaniach sylwetka Nowaka jawiła się niemal całkowicie odmiennie od tej, jaką przedstawiła Nowakowa.

Przede wszystkim poddano w wątpliwość tezę, że Nowak systematycznie i od lat nadużywał alkoholu. Zaprzeczali temu wszyscy przesłuchani w sprawie świadkowie. Wielu z nich zresztą podkreślało, że wprost unikał on spożywania wódki w najmniejszych nawet ilościach.

Zgromadzone też pieczołowicie przez prokuratora Szułczyńskiego dokumenty wykazywały dobitnie i jednoznacznie, że przez ponad dwadzieścia ostatnich lat Nowak systematycznie pracował na prywatnych i na tak zwanych państwowych posadach. Przez ostatnie trzynaście lat swego życia zatrudniony był zresztą w   jednym i tym samym zakładzie pracy, tj. kościańskim sanatorium. Wszyscy, z którymi się zetknął, podkreślali jego pracowitość i zaradność. W tych też cechach jego charakteru świadkowie upatrywali i to, że wybudował on, przy niewielkich oszczędnościach i zasobach pieniężnych, dom jednorodzinny, w którym też i cała rodzina zamieszkała i który stał się też niemym świadkiem ostatnich wydarzeń.

Wielce też charakterystyczne były zeznania funkcjonariuszy milicji, którzy interweniowali w rezultacie zgłoszeń zwaśnionych małżonków. Nigdy nie stwierdzili oni u Nowakowej najmniejszych nawet śladów pobicia. Nie zauważyli także żadnych zniszczonych mebli czy innych sprzętów. Co więcej, zawsze w czasie tych, licznych przecież, interwencji Nowak był trzeźwy. Nikt nie potwierdził tezy, że był on kobieciarzem. Owszem, prawie wszystkim było znane to, że na przestrzeni ostatniego półtora roku związał się z mieszkanką jednej z podkościańskich wsi. Wszyscy podkreślali, że nastąpiło to dopiero po jego bezowocnych próbach porozumienia się z żoną. I wtedy Nowak był już konsekwentny. Złożył tej kobiecie ofertę zawarcia małżeństwa, oczywiście po uzyskaniu rozwodu z Nowakową. Co więcej, rzeczywiście pozew o  rozwód wniósł i w czasie pierwszego sądowego posiedzenia odmówił pojednania się z żoną. Nigdy jednak, co trzeba podkreślić, kobieta, o której mowa, nie przestąpiła progów jego domu.

W toku śledztwa ustalono dalej, że nieporozumienia pomiędzy Nowakami w początkach ich małżeństwa miały charakter incydentalny. I najprawdopodobniej ich podłożem była sytuacja materialna rodziny i – jak to później określił Sąd – „prymitywizm obojga małżonków”. Nieporozumienia te nasiliły się dopiero w momencie zawarcia przez Nowakową znajomości z Borowym.

Zaznaczyć w tym miejscu trzeba, że ten ostatni był kawalerem, sześć lat młodszym od Nowakowej. Może to bez znaczenia, ale tak się dziwnie jakoś złożyło, że Nowak z kolei był od żony o sześć lat starszy. W początkach znajomości Nowakowej z Borowym mąż tylko podejrzewał, że żona przyprawia mu rogi. Po pewnym jednak czasie uzyskał – tak przynajmniej wielu znajomym przed śmiercią opowiadał – w tym zakresie pewność. Skąd to wiedział? Borowy w miarę upływu czasu stał się codziennym gościem w jego domu. Odwiedzał Nowakową w dzień i w nocy, rano i wieczorem. Nowak głośno i natarczywie domagał się zerwania przez żonę kontaktów z Borowym. Bezskutecznie. Szczególnie jednak bolało go to, że romans ma miejsce w jego domu. Prosił też innych, ażeby przekonali Nowakową o konieczności zerwania stosunków z Borowym i podjęcia z nim małżeńskiego współżycia. Nowakowa indagowana przez tych świadków albo nie udzielała żadnej odpowiedzi, albo też mówiła wprost, że kontaktów z Borowym nie zerwie.

Są też w tej sprawie zeznania, których z uwagi na ich obsceniczny charakter przytoczyć niepodobna, przynajmniej dosłownie. Może więc tylko jedno z nich, to najbardziej cenzuralne. Pewien świadek zapytał Nowakową, cóż takiego widzi w Borowym. I usłyszał: „Jest on dla mnie tak miły, że chętnie bym go na ręku nosiła. Nowak zaś to «pusty worek» i nawet nie umie...” (łatwo sobie wyobrazić, co dalej było w jej słowach).
O tym wszystkim ludzie informowali Nowaka. Ten w miarę upływu lat znajomości żony z Borowym, coraz bardziej upokorzony i ośmieszony, zdawał się być zagoniony w przysłowiowy „życiowy kąt”. Gdzieś z rok przed opisywanym tu zdarzeniem próbował popełnić samobójstwo – powiesił się. Uratowała go córka sąsiada, odcinając ze sznura, na którym już zawisł. Nowak zaczął się też bać. Kiedyś został pobity przez żonę i   Borowego. Po tym bał się jeszcze bardziej. Nowakowa wielokrotnie groziła mu publicznie zabójstwem. Po rozprawie rozwodowej, kiedy to nie chciał pogodzić się z żoną, ta do jednej z sąsiadek wypowiedziała znamienne słowa: „Dostanie rozwód, ale nie na papierze, a inny”. Nieraz też publicznie mówiła mu: „Borowy porachuje ci kości”.
Spał więc odtąd Nowak w swoim pokoju z toporkiem pod łóżkiem. Trzeba bowiem powiedzieć, że w domu od nikogo nie mógł oczekiwać pomocy. Jego dzieci opowiedziały się całkowicie po stronie matki, w stosunku do ojca były wulgarne i lżyły go przy każdej okazji.

Oczywiście, przesłuchano i Borowego. Stanowczo zaprzeczył, ażeby kiedykolwiek był kochankiem Nowakowej. Powiadał, że w domu Nowaków przebywał tylko i wyłącznie jako narzeczony najstarszej z ich córek, która była siedemnastoletnią pannicą. Milczeniem zbywał konstatacje i dociekliwe pytania przesłuchującego, że jeżeli w domu Nowaków bywał od sześciu lat, to znaczy, że przychodził do jedenastoletniego dziecka...
A może ci, którzy obciążali Nowakową, mylili się? Może powodowani współczuciem dla nieżyjącego Nowaka przeinaczali czasem fakty i wyolbrzymiali niekorzystne dla niej zdarzenia? Nie wiem. Nie wiem też, jak było w domu Nowaków. To wiedzieli tylko i wyłącznie oni. W śledztwie natomiast, jak w każdym postępowaniu, zbierano i dokumentowano poszczególne fakty. Nizano je karta po karcie jak paciorki korali. Które z nich orzekający w tej sprawie Sąd uzna za prawdziwe, a którym wiary odmówi i jakie wyciągnie z nich wnioski, miało się dopiero okazać.

Czy sama?

Te zaprezentowane dotychczas ustalenia śledztwa szły w   parze z próbą odtworzenia przebiegu wydarzeń ostatniego wieczoru. Nie było to też łatwe. Rozegrały się one w czterech ścianach. Nikt inny oprócz zainteresowanych nic nie widział. Jak było zdaniem Nowakowej, już pisałem. Przypomnijmy raz jeszcze.

Razem z dziećmi i Borowym (narzeczonym najstarszej córki, jak konsekwentnie twierdziła) była w Lesznie u adwokata celem uzgodnienia stanowiska w toczącej się sprawie rozwodowej. Po powrocie, kiedy weszli na korytarz domu, ze swego pokoju miał wybiec Nowak. Z obelgami rzucił się w kierunku Borowego. Trzymanym w ręku toporkiem zadał mu co najmniej dwa uderzenia. Ten upadł. Razem z córką zaniosły go do pokoju i  położyły na tapczanie. Dopiero wtedy wróciła na korytarz. Sama, sama jedna – tak uparcie twierdziła. Mąż stał jeszcze z toporkiem w ręku. Po krótkiej szamotaninie wyrwała mu go z ręki i uderzała go nim kilka razy, aż upadł. Przestała uderzać dopiero wtedy, gdy nie dawał znaku życia. Pozostawiła go wówczas na podłodze. Nie interesowała się dalej jego losem. Wtedy wysłała młodsze dzieci po pogotowie. Tak, dla Borowego, a nie dla męża.

Czy tak było, jak mówiła? Nie nam dziś o tym sądzić. Cały szereg okoliczności nasuwał jednak prowadzącym śledztwo wątpliwości.

Przede wszystkim obrażenia Borowego były nieznaczne. Jedna powierzchowna rana twarzy i jedna, również niezbyt groźna, rana głowy. Czy były zadane toporkiem? Czy rezultatem tych niewielkich w sumie obrażeń mogła być długotrwała utrata przytomności? Borowy powiadał przecież, że odzyskał świadomość dopiero wtedy, gdy byli już przy nim sanitariusze i   milicjanci. Śledztwo na to pytanie nie udzieliło jednak jednoznacznych odpowiedzi.

Wątpliwości również budził wygląd Nowakowej – nie stwierdzono u niej najmniejszych obrażeń. W jaki więc sposób wyrwała mężowi toporek? Czyżby w ogóle się nie bronił? Takiej wersji zdarzenia przeczyły z kolei oględziny pokoju, w którym leżał Nowak. Wszystko wskazywało na to, że stoczono długotrwałą, zażartą walkę. A znowu jeżeli była walka – to jak Nowak, mężczyzna w sile wieku, pozwolił kobiecie odebrać sobie toporek i następnie jeszcze pobić się? W jaki więc sposób wyrwała toporek mężowi? Czyżby w ogóle nie bronił się? A może Nowakowej ktoś pomagał?

Wiele na to wskazywało. Najbliższy jej sąsiad był wówczas na podwórzu. Słyszał krzyki i wrzaski dochodzące z domu Nowaków. Poniekąd był już do nich przyzwyczajony. Początkowo więc nie bardzo zwracał uwagę na to, co się dzieje. W pewnym jednak momencie usłyszał brzęk szkła. (Tak, tak, już przecież sierżant Kuik widział w pokoju Nowaka wybitą szybę.) Na ten dźwięk sąsiad nadstawił ucha i wtedy usłyszał: „Lesiu, on ma dosyć!” i po chwili głos Nowaka „Ludzie, co wy ze mną robicie?!”. Sprecyzujmy – „Lesiu” to zdrobniałe imię Borowego.

Nie, nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Może sąsiad mylił się? Może mijał się z prawdą z jakichś tam powodów? A  może i mówił prawdę? Czy jednak w omawianym przypadku to, co usłyszał, świadczyło jednoznacznie, że Borowy brał udział w zabójstwie? Pomyślmy: oczywiście, że nie. Mogło być przecież i  tak, że Borowy kłamał, ale tylko w tym zakresie, gdy mówił, że przez cały czas zajścia był nieprzytomny. I że w jakiejś fazie bójki chciał się do niej przyłączyć. I wtedy właśnie ze strony Nowakowej padły te słowa. Mogło tak być? Ano mogło. To wszystko zapewne spowodowało, że prokurator Szułczyński skierował do Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu akt oskarżenia tylko przeciwko Nowakowej.

Sąd i wyrok

Rola Sądu w tej sprawie nie była łatwa. Znowu skrupulatnie słuchano świadków i prezentowano zebrane w śledztwie dowody. I  wreszcie po długotrwałej rozprawie, z początkiem maja 1971 roku zapadł wyrok.

Sąd przychylił się do stanowiska prokuratora i uznał Nowakową za winną zabójstwa męża. Równocześnie przyjął, że to jej postępowanie było przyczyną awantur. W obszernym uzasadnieniu szczegółowo przeanalizowano poszczególne fakty. Za przyczynę rozpadu małżeństwa Nowaków Sąd uznał to, że Borowy był jej kochankiem. Przyjmując taką tezę, musiał równocześnie Sąd udzielić odpowiedzi na następujące pytanie: dlaczego Nowakowa nie chciała wyrazić zgody na rozwód?

I tu Sąd Wojewódzki zaprezentował następujące rozumowanie: Nowakowa nie była zainteresowana sądowym rozwiązaniem swego małżeństwa. W jej bowiem przekonaniu mogło to komplikować sprawy majątkowe. A już za całkowicie dla siebie niekorzystne uważała projekty Nowaka dotyczące jego związania się z inną kobietą. Oczywiście, bo cóż wtedy z  mieszkaniem, a może i z rentą alimentacyjną itd.? To właśnie miało powodować, że nie godziła się na rozwód.

Sąd uznał jednocześnie, że mimo wątpliwości, brak jest jednoznacznych i pewnych dowodów, że z Nowakową ktoś współdziałał.

No i kara – piętnaście lat pozbawienia wolności. Obrońca Nowakowej wniósł rewizję z wnioskiem o złagodzenie kary. Sąd Najwyższy nie podzielił jednak jego wywodów i wyrok poznańskiego Sądu utrzymał w mocy.

Jeszcze w 1977 roku nieżyjący już dziś adwokat Jerzy Gronowski skierował do Rady Państwa wniosek o ułaskawienie Nowakowej. Bezskutecznie.

Postscriptum: Nowakowa karę odbyła. Po tym wróciła do maleńkiego domku na przedmieściu. Borowy zaś, wkrótce po skazującym ją wyroku, ożenił się... z jej najstarszą córką. A więc jak było tego tragicznego wieczoru 1970 roku...?

ZDZISŁAW WOJTCZAK

Zdzisław Wojtczak – prawnik, publicysta, literat. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Kościanie i wydziału prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Po aplikacji prokuratorskiej rozpoczął pracę w prokuraturze w Nowej Soli. Był także zastępcą prokuratora wojewódzkiego w Lesznie, a karierę zawodową zakończył na stanowisku Prokuratora Rejonowego w Kościanie. Znany jako autor licznych publikacji w „Wiadomościach Kościańskich’’ oraz kilku książek. Wysoko cenione są jego reportaże sądowe, eseje historyczne i opracowania biograficzne.



Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.117.120.171

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.