Historia

30 kwietnia 2019

Kościańskie Pierwsze Maje...

Kościan, 1 maja 1947 roku

Z ARCHIWUM GAZETY KOŚCIAŃSKIEJ

JERZY ZIELONKA

Kościańskie Pierwsze Maje... (1)

Druga Rzeczpospolita nie była dobrą matką karmicielką dla wszystkich obywateli państwa polskiego. Kryzys, bezrobocie i drożyzna ani na chwilę nie schodziły z czołowych stron gazet w dwudziestoleciu międzywojennym. Bo nie był to wtedy - jak to teraz niektórzy próbują przedstawiać – kraj mlekiem i miodem płynący. Bieda i nędza gościły w wielu gospodarstwach domowych, a w tak zwanych „dolnych warstwach społecznych” narastało poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Mnożyły się przeto protesty i strajki. 1 maja stał się naturalną okazją do wyrażania niezadowolenia. Na manifestacjach zdesperowanego ludu kapitał zbijali politycy i politykierzy. Tak było, tak jest i tak będzie.

Żydzi i komuna

Ówczesna władza skutecznie kontrolowała uliczne manifestacje. Interwencje policji należały do reguły, nierzadko lała się krew. Organizatorami pierwszomajowych obchodów były lewicowe ugrupowania – wzajemnie skłócone – od wszelakich odłamów Polskiej Partii Socjalistycznej i wolnych związków zawodowych, po Komunistyczną Partię Polski. Gdyby Polskę podzielić na dwie części - do Warty i za Wartą - to tragiczne epizody w dniu 1 maja nasilały się w miarę posuwania się na wschód, choć ich największa kumulacja następowała w dużych miastach takich jak: Warszawa czy Łódź. Władza, nie zważając na narodowościowy skład manifestacji, uznawała, że wszystkiemu winni są Żydzi i komuniści.

W pierwszym większym pochodzie pierwszomajowym w Poznaniu w 1921 roku uczestniczyła 3-osobowa delegacja pracownic fabryki cygar i papierosów z Kościana, której to firmie zagrażała likwidacja. Policja oszacowała, że brało w nim udział 400 osób, według relacji świadków mogło być ich ponad 1000. Media uznały, że wydarzenia spowodowali politycy żydowscy i komuniści. W kościańskiej „Gazecie Polskiej” ukazał się komentarz: „Sympatycy Lejby Trockiego i Lenina, między któremi widać było sporo semickich twarzy, zebrawszy się pod Zameczkiem, ruszyli ulicą Bukowską, Kaponierą, św. Marcinem, Wrocławską i Starym Rynkiem do swego legowiska przy ul. Zamkowej. Ci wszyscy, którzy brali udział we wczorajszym pochodzie powinni być uważani za zdrajców państwa polskiego, gdyż czerwony sztandar, powiewający nad ich głowami, nie jest dziś sztandarem międzynarodówki żydowskiej, lecz znakiem państwowym Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Sztandar ten jest uważany przez wszystkich za symbol żydowskiego panowania nad Rosją, której lud dał się obałamucić garstką żydowskich bankierów”.

Byk z Wołkowyska

Nie ulega wątpliwości, że wszelakie ugrupowania lewicowe zawsze wykorzystywały 1 maja do swoich politycznych celów, ale ówczesny nurt spychania wszystkich uczestników obchodów 1 maja na pozycje żydowskie i komunistyczne z biegiem lat nabrał charakteru obsesyjnej maniery. Posługiwano się przy tym opowieściami śmiesznymi, wyssanymi z palca. Kiedy w Kościanie w 1932 roku zanosiło się, że związki zawodowe zwołają pierwszomajowy wiec rozkolportowano m.in. wiadomość o sławnym byku z Wołkowyska.

Z bykiem miało być tak: 1 maja 1930 roku w Wołkowysku koło Grodna na Kresach Wschodnich ruszył pochód z transparentami i czerwonymi flagami. Na trasie przemarszu znajdowała się fabryka konserw. Tak zwany naoczny świadek relacjonował:
„Bydlę czekało na rzeź, podrażnione czerwienią, zerwało się z uwięzi i wpadło w pochód. Na widok rozjuszonego zwierzęcia w szeregach socjalistycznych powstał straszliwy popłoch. Maszerujący na czele pochodu przywódcy socjalistyczni rzucili się do ucieczki. W ślady ich poszli chorążowie, rzucając po drodze sztandary i transparenty, a postępujący za nimi tłum czerwonych towarzyszy wśród okrzyków trwogi i przerażenia zaczął się kryć po bramach okolicznych domów. W ciągu kilku minut na pobojowisku zasłanem sztandarami, transparentami, kapeluszami, połamanemi laskami i częściami garderoby, pozostał jedynie spieniony i łypiący krwawemi ślepiami byk – zwycięzca”.

Bolszewik w kapeluszu

Opowieść o byku kolportowali nad Obrą narodowcy, którzy niepodzielnie panowali na ziemi kościańskiej. Socjaliści – nawet ci, którzy powoływali się na ideowe myśli Józefa Piłsudskiego – w wyborach nie mieli tutaj najmniejszych szans. Grupka kościańskich związkowców w 1932 roku wyjechała na obchody pierwszomajowe do Poznania. A mimo to do manifestacji tym roku w pojedynczym wykonaniu doszło.

Kończyła się właśnie Missa maior, to znaczy suma, ludzie tłumnie opuszczali farę, gdy z ul. Wodnej, gdzie mieściła się restauracja z wyszynkiem „u Sobiecha”, później zwana „u Nowaka” – na Rynek „wybiegł kłusem wysoki młokos z czerwonym sztandarem i krzycząc wściekle bolszewickie hasła, zaczął po trotuarze okrążać ratusz, potrącając bezczelnie wiernych i przepychając się pomiędzy nimi”.

Okrążył siedzibę władz miejskich trzykrotnie i tyle go widziano, bo zniknął nagle - przepadł jak kamień w wodzie. Po pół godzinie do ratusza, gdzie mieścił się miejski komisariat policji, wpadł zziajany tajny współpracownik o pseudonimie „Puluś”. – Już go miałem, ale wskoczył do bramy na Wrocławskiej, wyskoczył tyłami na Szewskiej i poleciał do lasku – meldował starszemu posterunkowemu.

Wiedziano tyle, że manifestant to „bolszewik”, młody, wysoki brunet w szarym płaszczu i w filcowym kapeluszu i że nie jest stąd, bo konfidentowi osobiście znany nie był. Około południa ruszyła 4-osobowa obława – jeden policjant obstawił dworzec kolejowy, aby odciąć drogę ewentualnej ucieczce, dwóch funkcjonariuszy - za przeproszeniem z „Pulusiem” - udało się do lasku. Jakież było ich zaskoczenie, gdy na ławce przed murem cmentarnym dostrzegli osobnika owiniętego czerwonym płótnem, raczącego się winem i wyśpiewującego „niemoralne piosenki”.

3 maja 1932 roku komendant powiatowy Policji Państwowej w Kościanie donosił swojej władzy zwierzchniej w Poznaniu:
„1 maj przebiegł w naszym powiecie bardzo spokojnie. Zanotowano tylko jeden incydent, którego dopuścił się 27-letni czeladnik szewski Jan W. z Dębiny k. Poznania (obecnie Poznań Dębiec – dop. J.Z.), a który leczy się z choroby nerwowej w Krajowym Zakładzie Psychiatrycznym w Kościanie. Z czerwonym sztandarem biegał po Rynku, zaczepiał wracających z kościoła i wykrzykiwał antyrządowe hasła. Ujęty sprawnie, zatrzymany w areszcie policyjnym na noc, przekazany został wczoraj rano zakładowi psychiatrycznemu”.

Z kościańskich raportów policyjnych z lat 1920-1939 wynika, że Kościan święta klasy robotniczej w zasadzie nie obchodził. Było raczej spokojnie. Wśród odnotowanych incydentów dominowały: rozrzucenie pojedynczych ulotek i pojawianie się napisów na murach fabryk, głównie: wytwórni cygar i papierosów i Cukrowni „Kościan”.

Towarzysze spod baldachimu

W czasach II RP szczególnie uroczyście obchodzono Święta 3 Maja. Po wojnie centralna władza czyniła wszystko, aby to święto zlikwidować, a w jego miejsce osadzić „na trwałe w świadomości robotników, chłopów i inteligencji pracującej” tradycje pierwszomajowe. W Kościanie, w którym władzę ludową tworzyli przedwojenni narodowcy i żołnierze akowskiej konspiracji, na początku wypracowano kompromis. W latach 1946 – 1948 przed kościołem farnym na 1 maja stawiano ołtarz polowy, międzynarodowe święto klasy robotniczej zaczynało się od mszy św. z udziałem partyjnych i samorządowych władz powiatowych i miejskich, z obowiązkową homilią proboszcza, po czym wszyscy zgodnie ruszali w pochodzie ku trybunie, która budowana była przed gmachem starostwa. W rewanżu 3 maja i w Boże Ciało prominenci miejscowi brali udział w nabożeństwach i procesjach kościelnych.

Nawet zebrania PPR i milicji zaczynano tradycyjnym „Szczęść Boże”, a kończono zawołaniem „Z Bogiem”; bywało, że rano przed obradami odśpiewywano „Kiedy ranne wstają zorze”, wieczorem zaś - „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. W czasie wyznaczania towarzyszy do udziału w uroczystościach kościelnych trwały kłótnie o jak najlepsze miejsce. W 1946 roku doszło do awantury na posiedzeniu Komitetu Powiatowego Polskiej Partii Robotniczej. Kiedy wyznaczano asystę świecką na główną procesję Bożego Ciała, każdy chciał znaleźć się pod baldachimem i prowadzić pod rękę proboszcza, niosącego monstrancję z Przenajświętszym Sakramentem. Ostatecznie, kolektywnie zdecydowano, że „na takie wyróżnienie zasługują pierwszy sekretarz powiatowy PPR, starosta powiatowy, przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej i przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej”. Na szczeblu lokalnym kwitła wzajemna przyjaźń i porozumienie między Państwem i Kościołem, wnikliwie obserwowane i sygnalizowane komu trzeba przez agenturę bezpieki. Kurs polityczny zmienił się gwałtownie w 1948 roku. Najważniejszych liderów partyjnych, kierowników władz powiatowych i miejskich, usunięto ze stanowisk pod zarzutem „odchylenia klerykalno – nacjonalistycznego”.

Obchody Święta 3 maja przeniosły się do kościołów, a dzień 1 maja - od 1949 roku - nabrał w Kościanie charakteru pierwszoplanowego. Organizowano akademie w szkołach i zakładach pracy, manifestacyjne pochody, prezentujące dorobek zakładów pracy i instytucji, występy zespołów folklorystycznych, zawody sportowe i obowiązkowe zabawy ludowa pod koniec dnia. Trybuna honorowa, z której władze partyjne i administracyjne odbierały defilady mieściła się najczęściej przed gmachem Prezydium Powiatowej Rady Narodowej (obecnie starostwo i urząd miejski), albo na stadionie „Obry”.

Przed wojną poufne raporty o 1 maja pisała Policja Państwowa, teraz – po wyzwoleniu - „zabezpieczenie przygotowań i przebiegu Święta Klasy Robotniczej” przejął Urząd Bezpieczeństwa. Dokumentacja kościańska, jaka – na szczęście – zachowała się w oddziale poznańskim IPN, wskazuje na to, że skala działań bezpieki wokół pierwszomajowego święta była niewyobrażalna, a trud funkcjonariuszy olbrzymi. Protestów przeciw obchodom 1 maja w Kościanie nie odnotowano, ale incydenty odnotowane przez agenturę bezpieki mogą stanowić temat na opasłą książkę.

Kompozycje „Kantorka”

30 kwietnia 1951 roku odbywała się w kościańskim liceum akademia pierwszomajowa. Przygotowaniami do części artystycznej kierował nauczyciel muzyki, opiekun chóru szkolnego, znany dyrygent, kompozytor i zarazem organista w kościele farnym prof. Stanisław Józef Wojciechowski zwany powszechnie „Kantorkiem”. Program uroczystości szczegółowo określił jeszcze w marcu ówczesny dyrektor liceum mgr Józef Wybieralski, człowiek przed wojną bardzo religijny, a po wojnie ideowo zaangażowany. Krótko przed akademią wezwał on „Kantorka” i rzekł: - Kolego profesorze, będą u nas gościły najwyższe powiatowe władze polityczne, proszę więc was, żeby wszystko wypadło na medal. Na co „Kantorek”, serdecznie ściskając dłoń szefa, odrzekł: - Dyrektorze, może być pan spokojny. Wszystko jest pod kontrolą…

Przednią ścianę auli udekorowano godłami Związku Radzieckiego i Polski, dominował napis „Niech się święci 1 Maja”, pod którym umieszczono słusznej wielkości przytulone do siebie portrety Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina. Akademię rozpoczynał chór szkolny kompozycją na głosy mieszane pt. „Pierwszomajowa pieśń o planie 6-letnim” w aranżacji własnej „Kantorka”. Fragmenty melodii brzmiały dziwnie swojsko, ale nie wzbudziły jeszcze skojarzeń. Dalej uczeń klasy maturalnej wygłosił referat pt. „Tradycja pierwszomajowa, walka o Pokój i Plan 6-letni”, przodownicy w nauce i pracy otrzymali nagrody książkowe i kontynuowano część artystyczną – pieśni, tańce ludowe i deklamacje. Wreszcie pod koniec uroczystości maturzysta, później znany wielkopolski dziennikarz Kazimierz Młynarz z towarzyszeniem chóru wykonał skomponowaną przez „Kantorka” i przy jego akompaniamencie „Pieśń Pokoju”. Słuchając tego utworu dyrektor Wybieralski zbladł. Bowiem tak jak w pierwszej, tak i w tej ostatniej kompozycji wyraźnie przebijały tony muzyki sakralnej, konkretniej motywy „Boże coś Polskę”.

Mało kto zorientował się w sytuacji, ale ktoś musiał donieść, bo następnego dnia w szkole pojawił się referent Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, który zażądał i tu uwaga – nie nut, ale treści wykonanych utworów. Stanisław Józef Wojciechowski indagowany przez dyrektora przyznał, że często mu się zdarza, iż w swoich kompozycjach odwołuje się do wartości muzyki kościelnej, ale w tym konkretnym przypadku jeśli już pojawił się motyw religijny, to został wzięty ze starej, ludowej pieśni maryjnej „Serdeczna Matko”.

W raporcie bezpieki odnotowano, że „według ustaleń, po rozmowie z dyrektorem Wybieralskim, stwierdzono, że nauczyciel muzyki i kierownik chórów Stanisław Wojciechowski jest jednostką nieobliczalną, w swoje kompozycje wprowadza stare pieśni klerykalne; na ten temat przeprowadzono z nim rozmowę dyscyplinującą”.

Czujny „Wicek” i cwany „Wacek”

4 marca 1953 roku – jeśli dać wiarę oficjalnym komunikatom – zmarł Józef Stalin. Wielu ludziom w Polsce, a dzieciom na pewno, zdawało się, że oto odchodzi wielki człowiek, wybawca narodów i co teraz będzie… Żałoba narodowa – specjalne apele i akademie w szkołach, masówki w zakładach pracy, listy żałobne, zmiany nazw miejscowości i ulic. Aż dziw bierze, że w kościańskiej miejskiej radzie upadł pomysł przemianowania Alei Kościuszki i ul. Wrocławskiej na Aleje Józefa Stalina – skończyło się na tym, że Kościuszko się ostał, a Wrocławską nazwano Bohaterów Stalingradu.

Uroczystości pierwszomajowe w tymże 1953 roku odbywały się w barwach czerwono – czarnych. W pochodzie niesiono portrety Stalina przepasane dużymi żałobnymi wstęgami. W zwyczaju było dekorowanie witryn sklepowych – ogłaszano nawet konkursy na najlepiej ozdobione okno wystawowe, powoływano specjalne komisje, które przemierzały miasto i typowały zwycięzców. Istniała też zasada, że alkoholu 1 maja nie podawano, aż do czasu rozpoczęcia wieczornej zabawy ludowej, urządzanej najczęściej w lasku miejskim. Ale wiadomo PZU czyli Polak zawsze ubezpieczony – co niektórzy organizowali sobie wódkę z odpowiednim wyprzedzeniem.

1 maja przypadał w piątek. Po pochodzie, kiedy ludzie przenosili się na stadion miejski, informator o pseudonimie „Wicek” wdał się - na plantach, przy tak zwanym „kryplu”, to jest przy dawnym kościele ewangelickim - w pogaduszki ze znajomymi w zamiarze „spenetrowania ogólnych nastrojów społecznych” i kątem oka dostrzegł osobnika płci męskiej, który zataczając się z lekka, przystanął przed witryną kina „Słowianin”, zdjął okrycie głowy i przeżegnał. „Wicek” wykazał czujność klasową, pożegnał kolegów i rozpoczął śledzenie podejrzanie zachowującego się osobnika.

Z donosu informatora „Wicek” do PUBP w Kościanie:
„Wczoraj, 1 maja, w godzinach popołudniowych, po zakończonym pochodzie, w rejonie kina dostrzegłem osobnika płci męskiej, który zataczając się, stał przed gablotami kinowymi, zdejmował czapkę, skłaniał się, żegnał i klaskał w obie ręce. Nie zwlekając udałem się za nim przez ulicę Boh. Stalingradu, Rynek, Świerczewskiego, aż do Poznańskiej, skąd się wycofał i doszedł znów do Rynku. Wymienionym jest Wacław W. specjalista w wytwarzaniu mioteł i szczotek. Przez ten czas wymieniony zatrzymywał się przed wszystkimi oknami sklepowymi z portretami Generalissimusa Stalina, zdejmował beret i powtarzał czynności jak przed kinem. Przechodzący obywatele śmiali się z tego. W oczach nie miał on żadnej żałoby, tylko radość. Na zwracane mu uwagę odpowiadał przekleństwami”.

Ów osobnik płci męskiej znany był bezpiece. Pamiętają go zapewne najstarsi kościaniacy. Zatrzymywano go często, bo w stanie podchmielonym, w restauracji ludowej na rynku, zwanej później „Ratuszowa”, wchodząc na krzesło – jak z ambony - wygłaszał długie przemówienia historyczno – polityczne. Zasłynął m.in. z tego, że w kwietniu 1950 roku zaprezentował bywalcom lokalu krótki wykład na temat Katynia, kończąc go zdaniem: - Tak, tak najpiękniejszy kwiat naszego wojska wymordowali ci, ci, ci, no ci, no zbrodniarze. Aresztowany następnego dnia konsekwentnie utrzymywał, że miał na myśli zbrodniarzy faszystowskich i hitlerowskich bandytów.

Za pierwszomajowe pokłony, w maju 1953 roku skierowano go na kolegium administracyjne, gdzie tłumaczył, że komu jak komu, ale świętej pamięci Józefowi Stalinowi szacunek się należy. Ukarano go grzywną za nadużywanie alkoholu, sfotografowano i zdjęcie umieszczono w gablocie hańby, przedstawiającej fotografie chuliganów, pijaków, kułaków i awanturników maści wszelakiej. Gablota taka stała przy ul. Wrocławskiej w przejściu między kinem, a mostem. (cdn)

JERZY ZIELONKA  Kościan, kwiecień 2013 roku
©  GAZETA KOŚCIAŃSKA / KOSCIAN.NET 

Już głosowałeś!

Komentarze (3)

w dniu 01-05-2019 22:19:45 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Podobna gablota wisi do dziś w tym miejscu :) co do treści ... no cóż . konfidencja , czyli Polak Polakowi Polakiem.

Podobna gablota wisi do dziś w tym miejscu :) co do treści ... no cóż . konfidencja , czyli Polak Polakowi Polakiem.

w dniu 20-05-2019 08:53:56 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Adminie proszę więcej - czekam na cześć drugą...

Adminie proszę więcej - czekam na cześć drugą...

w dniu 31-05-2019 16:53:37 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

WrecZałam kwiatki na trybunie od 1967 r.w 1 kl.szkoły podstawowej

WrecZałam kwiatki na trybunie od 1967 r.w 1 kl.szkoły podstawowej

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.148.107.255

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.