Magazyn koscian.net

2003-04-28 15:26:41

Jak Bóg stworzył stoi żona

- Wszystkiemu jest winien wuja - mówią zgodnie Pani P. i Pan D. Pan P. winą obarcza pana D. Rodzina się rozpadła. Dom się rozpada. Pani P. z trojgiem dorosłych synów ma sto złotych na swe utrzymanie. Pan P. rentę - 260 złotych. Co będzie dalej - nie wie nikt. Zgodni są tylko co do tego, że nie chcą ze sobą rozmawiać i, że kiedyś w tym domu jeszcze dojdzie do tragedii. (GK nr 194 z 30.10.2002)

A dom stoi w Kiełczewie kilkadziesiąt metrów od szosy. Za nim już tylko pola. Gospodarstwo wygląda źle. Eternitowe dachy nad budynkami gospodarczymi być może chronią przed wilgocią mury, ale tynk i tak dawno już odpadł. Drewno drzwi zgniło. Zielsko i trawa porastają podwórko. Zacieki na fasadzie domu. Betonowe schody do domu gryzie rdza. Brama krzywo otwarta na oścież. Na rdzy furtki namalowany farbą numer. Sprawa rozpadu rodziny P. była tematem telewizyjnego reportażu. Przed kamerami rozprawiano, kto z kim utrzymywał intymne stosunki, kto kogo bił, kto komu zagraża. To samo rozpatrywały i rozpatrują sądy w Kościanie i w Lesznie. Na początku był porządek Siedzimy w kuchni. Czarny sufit, czarne ściany, popękany strop, poobijane meble. Na krzesłach rzeczy. Leżą w kuchni i w pokoju. Za maszynką gazową granatowe baniaki z wodą. Zepsuł się hydrofor i wody w kranie nie ma. Popękany sufit z zaciekami zdradza nieszczelność dachu. W oknie czysta firanka i kwiatki. Zlewozmywak - zdaje się - lada moment wpadnie do wnętrza szafki. Płyta, na której został zamocowany, połamała się na końcach i rozwarstwiła. Na prawym brzegu odstaje na wysokość kilku centymetrów. W pokoju zasłonięte żaluzje. Ciemno. Gra telewizor. Synowie leżą pod pierzyną i patrzą w ekran. Co jakiś czas gospodyni na chwilkę rozpala ogień w angielce. Ledwo się tli. Siedzę w płaszczu. Pod piecem rozsypane drewno. Bałagan. Matka z trzema dorosłymi już synami mieszka w jednym pokoju. Były mąż za ścianą - w drugim. Sąd zdecydował, że z kuchni i łazienki mają korzystać wspólnie. Były mąż w kuchni ma jedną szafkę. Zamyka ją na łańcuch z kłódką. - Wspólnie robiliśmy w gospodarstwie. Hodowaliśmy bydło, krowy, świnie, cielaki i owce. Utrzymywaliśmy się z tego gospodarstwa i z opieki społecznej. Opieka dawała i na zeszyty, i na książki, i na rzeczy osobiste. Dużo pomagała nam moja matka. Wzięliśmy kredyt na dziesięć owiec i moja matka spłaciła cały. Tylko ostatnią ratę pan P. spłacał sam. Nie mając pieniędzy na lekarstwa jeździłam do mojej matki. Matka dawała pieniądze. Mąż nie dawał. Nie dawał nawet na ten wyjazd. Stopem jeździłam. Teraz tak jest, że ja jeździłam nie po lekarstwa, tylko z kierowcami się kur...łam - Teraz tak mówi. - Skoro było tak źle, czemu tak późno zdecydowała się pani na rozwód? - pytam. - Miałam iść do matki. Źle zrobiłam, że nie poszłam. Byłam już dwa razy spakowana i nawet byłam już w Mórkowie, bo tam nawet dzieci zastrzyki kiedyś dostawały... - Jak ktoś jest wierzący, to nie po to się żeni, żeby tego... - dodaje Pan D. Pan D. opowiada jak przez lata, na prośbę Pana P. remontował jego budynki. Naprawiał sprzęty rolnicze i w ramach sąsiedzkiej pomocy wziął w dzierżawę jego ziemię, by pan P. mógł otrzymać rentę. - Teraz opowiada - po co ja żem to robił i kto mnie prosił? Opowiada, że sam wziąłem ziemię w dzierżawę. Oni wszyscy mówili, że ja narzucałem się, żeby mi tę ziemię w dzierżawę dał po to, żeby się spotykać z tą kobietą - pokrzykuje Pan D. - Tak doszło do mnie, że ja jestem k...ą, a on k.....rz - dodaje pani P. - I mam to napisane na szczycie szopy, ale ,,wstyd’’, to przez ,,t’’ napisali - mówi Pan D. - Chcą zniszczyć zalążek tego stowarzyszenia, co właśnie chce takim kobietom biednym pomagać. Pan D. i Pani P. są członkami Stowarzyszenia Obrony Przed Przemocą ,,Victoria’’. Stowarzyszenie działa w Poznaniu. Pan D. kontaktuje ze Stowarzyszeniem tych, którzy zgłoszą się do niego po pomoc. - Jak ja tutaj przychodziłem od 1993 roku, to ja nie widziałem u nich, żeby był obkład czy wątrobianka, czy salceson. Tego nie było - chleb, masełko i nutella. To wszystko. 10 złotych musiało starczyć. Moja siostra jest z zawodu piekarz. Skoro wyszła za mąż za tej pani syna, to tak jakby było krewieństwo. Raz ten najmłodszy mówi, że chce chleba - do mnie w niedzielę. Ojciec nie kupił i nie dał pieniędzy. Mówię, idź do kuzyna żony, ona pracuje jako piekarz i u niej jest zawsze chleb. Od tego czasu co niedzielę przez dwa lata jedli chleb i mieli chleb na poniedziałek do szkoły. A tak, oni głodno chodzili spać. To mogło być w latach 94-96. Mnie aż się serce kroiło. Ja z biedy pochodzę też. Biedę poznałem, ja wiem, co to jest bieda. Uniosło mnie - mąż do żony podchodzi, podnosi przy dzieciach spódniczkę do góry i pokazuje, że bez majtek jest, z gołym tyłkiem. Przy obcym człowieku podnosi spódniczkę do góry i patrzę - jak Bóg stworzył stoi żona. - Oni to opowiadali, takie bzdury? Klepią byle co... - komentował potem Pan P. - A ja mu robiłem za darmo - zadumał się pan D. - Po tym reportażu, on dowie się, że ja mu robiłem za darmo. On mi płacił, ja oddawałem tej pani. Ona kupowała dzieciom skarpety, rajstopy do siebie, czy tam bieliznę, slipy, czy nawet buty. On do dzisiaj nie wie, że ja te pieniądze dawałem tu - kończy pan D. uderzając serdecznym palcem w blat stołu. A przemoc była - Jak ten pan przychodził do nas pracować, z początku było wszystko w porządku. To tylko nie podobało się ciotkom mojego byłego męża. Niestworzone rzeczy opowiadały. Tak buntowały byłego męża, aż go w końcu przekabaciły. Pan D. przychodził do nas szopę robić, a ja byłam zatrzymywana i krzyczano na mnie ,,Zostaw ty k.... tego chłopca w spokoju’’. Przychodzę więc do mojego męża i mówię: słuchaj, weź powiedz temu panu, że ma przestać przychodzić tutaj, bo ja jestem zatrzymywana. To on mówi: teraz syn będzie chodził po chleb i będzie święty spokój. Potem kiedyś umówiliśmy się na oprysk na sobotę, a Pan D. przyszedł w czwartek, bo tak mu pasowało. Widzimy go przez okno, a mój mąż mówi przy dzieciach - co już cię p.... swędzi, już przyszedł cię wy.....? - Jak to mi ta pani powiedziała, to momentalnie przestałem mu robić. Bo ja nie po to mu robiłem, żeby on mi opinię szargał - obrusza się pan D. Na długo jednak się nie pogniewał. - Szedł syn P. do szkoły i mówi tak: tata prosi, czy by pan nie przyszedł, bo śrutownik nie chce działać. Mówię, nie ma sprawy. Przyjdę za pół godziny. On wiedząc, że ja przyjdę, wyjechał w pole. Poszedłem do domu. Następnym razem znowu idę, znowu go nie było. Teraz opowiada, że ludzie widzieli, że on w pole wyjeżdżał, a ja wtedy przychodziłem. Powiedziałem, koniec. To tak było 1994-95. Pani P. twierdzi, że pomówienia o mały włos nie doprowadziły jej do samobójstwa. - Żeby nie ja - dodaje szybko Pan D. - Ja zawsze mówiłem, masz dzieci, żyj dla dzieci. Skoro jest taki, jest stracone, zostaw go i żyj dla dzieci. - Byłem z matematyki bardzo dobry - ciągnie dalej Pan D. - Raz drugi pomagałem chłopcom. Przychodzili do mnie. Zaś P. powiedział: to przychodź do nas. Przychodziłem. Zaczął wtedy opowiadać, że ja tu przychodzę, żeby się z tą panią spotkać. Żeby już nie było kłopotów, to nawet wyjeżdżaliśmy do Racotu na parking. Koleżanka z Lubosza przejeżdżając tam pytała, co tu robię, a ja na to: korepetycji udzielam. Jak ten reportaż będzie, ona sobie przypomni, że ja mówię prawdę. Tam nawet dwa lata jeździłem. Zimą jeździliśmy do Mórkowa. Tak potępiał własne dzieci... Ja tego nie rozumiem. - Doszło do rozwodu - przejmuje opowieść Pani P. - Nie mogłam już wytrzymać. Że kochanek, że to, że tamto. Stale wrzeszczał... Po wsi chodził i opowiadał niestworzone rzeczy. Opowiadały jego ciotki. Pani! Doszło do tego, że niby my w stodole mieli się sprzęgać. Tu w Angelo też. A ja w życiu w Angelo nie byłam. - Po drugie, sprzedał ci świnie i nie dał ani grosza - podpowiada Pan D. - Sprzedał osiem świń, a dzieci nie dostały nic - ciągnie Pani P. - Musiałam się starać, żeby miały co do szkoły. - Pojechał do spółdzielni sprzedać obornik koński i mu nie zabrali - mówi Pan D. - Przyjechał do domu, trzasnął ją, złamał kość nosową i za to dostał rok na trzy lata w zawieszeniu. Rozwód jest z jego winy, a wszędzie opowiada, że to z tej pani winy... - Sprawę rozwodową wniosłam w 1998 roku, a zakończona była we wrześniu 2000 roku. Czekaliśmy, aż się ta karna o pobicie rozstrzygnie - dopowiada Pani P. - Nie raz dostałam od niego po twarzy. Miałam sińce nawet na czole. Nie mogłam wyjść do kościoła. Ledwie wyszłam na podwórko to wrzeszczał, że już idę się k....ć! Za dobry W pokoju Pana P. obwisł sufit, odpadł z niego częściowo tynk. W kozie pali się. Jest dość ciepło. Ściany i sufit niemal tak brudne jak w kuchni. Przy kozie czarne. W betonowej podłodze dziury. Częściowo okrywa je pomarszczona wykładzina dywanowa. Przy drzwiach butla gazowa, obok na krześle turystyczna kuchenka. Telewizor, stół, zepsuta lodówka, zamrażarka a na niej garnki. Pokrzywiona meblościanka. W oknie czyste firanki i zasłonki. Brak kwiatków. Pan P. siedzi przy stole. Ma na sobie koszulę, krawat i sweter. W pokoju nieład. - Z początku było dobrze, dopóki ten kawaler się tu nie wetkał - twierdzi. Zaprzecza, jakoby dziećmi się nie interesował. - Ja ich nawet na rowerku do szkoły odwoziłem - argumentuje. Opowiada, jak kupował chleb i masło, gdy w szafie nie było. O wszystko obwinia Pana D. Zaprzecza też, jakoby kiedykolwiek uderzył żonę, pił i wszczynał awantury. Ze sprzedaży trzody, jak twierdzi, wszystkie pieniądze dał jej. - A synowie nie robili w polu pięć lat. Ani synowie, ani żona - dodaje. - Ja tu nic już nie robię - żali się Pan P. - Ani nie sprzątam. Kopał żem w ogrodzie, porobił, a oni podeptali, poniszczyli. Nic nie robię, bo i tak nic z tego nie ma. Szkoda gadać. Ja tego pani kochana nie rozumiem. Teraz już jesteśmy po rozwodzie, to o co jej chodzi. Teraz koniec. Już jesteśmy obcy. To sprawy zakłada. Po co? Teraz to nie ma sensu. Całe życie tak będzie? Jedna sprawa, druga i znowu coś wymyślą... Raz w nocy grałem radyjkiem, patrzę, a tu policja. Kolegatę mi założyła... Że się niby awanturuję... Ten tu chodzi i buntuje ich. Podjudza... Dopóki ten się nie wetkał, było wszystko w porządku... - On pomagał? - oburza się Pan P. - Jak były małe dzieci, to nikt nie pomagał, a teraz jak są wielkie chłopy, to pomaga? Gdzie był, jak były małe. A kto go prosił? On swojej matce nie pomaga, a z jakiej racji tu? Dlaczego innym nie pomaga?... Ile razy ja ich złapał. Tutaj przychodził, żona go potem wyprowadzała, może na dwie godziny... Nie wiem gdzie poszła. Do stajni żem raz poszedł. Zapukałem do okna. Puścili się, ubierali... Za dobry byłem - dodaje po chwili. Pan P. jest rencistą. Dzień spędza w swoim pokoju, albo odwiedza rodzinę i kolegów. Na korytarzu mija synów i byłą żonę. Nie rozmawia z nimi. Twierdzi, że jako mąż i ojciec nie ma sobie nic do zarzucenia. Dlaczego orzeczono więc rozwód z jego winy? - Ten jej kawaler, w sądzie w Lesznie powiedział, że jak nie będzie miała gdzie mieszkać, to on ją weźmie. On ją chce. To ja powiedziałem, jak już rozwód ma być z mojej winy, to niech będzie. Byle ona sobie poszła. Będzie święty spokój. Myślałem, że on sobie ją weźmie. Rogi i altruizm - Na tym sądzie rozwodowym powiedziałem właśnie tak jak P. powiedział, ale nie było tak dosłownie. Nie, że wezmę. Zaproponuję kobiecie. Zaproponuję... - I zaproponował pan? - Nie ma czasu nawet na to - odpowiada z przekonaniem. - Ja bym mógł w każdej chwili wziąć. ,,Chodź tam i do widzenia. Będziesz miała spokój’’. I byłby spokój. A to nie tędy droga. Kobieta to nie jest zabawka. Zabawkę można sobie wziąć. To nie jest tak, że ja powiem - chodź. To musi też ona, albo tak, albo tak... A ja na starość nie wiem... Nawet się nie zastanawiam. Wtedy taki odruch zrobiłem. Taki odruch, że jest dobra kobieta... Przyjdę, pomagam i tego... Po głębszych namysłach... Źle jest tak? Nie jest źle. Czy żona by mi zezwoliła tak jeździć pomagać komuś, kto ma przemoc? Nigdy w życiu. A, że nas razem widzą, to trudno się mówi. Skoro ja im kiedyś dawałem pieniądze, a oni u P. robili. Oni muszą to jakoś odrobić. Ja przecież nie mam w dowodzie napisane, że ja jestem żonaty i mam trójkę dzieci. Że ja sporadycznie dam im na ten chleb? Ziemniaki to każdemu dam. W taki sposób to ja mogę pomóc. A nie żebym ja finansował i finansował. W końcu będą się śmiać. Pani P. powie: Ja tu mam rentę, a on niech się truje z nimi. Niech się truje. To jest bezrobocie - mówi kiwając głową na synów Pani P. - A taki jeden, drugi, trzeci to potrzebuje jeść. A oni nie robią. Nie są w stanie odrobić tego, co ja im dał na chleb... Gdzie dwóch się bije... - Od 2000 roku staram się o podział majątku albo rozdzielność majątkową - wyjaśnia Pani P. - Tu w Kościanie powiedzieli, że jeśli rozwód jest w Lesznie, to mam przy rozwodzie to zrobić. Przy rozwodzie nie chcieli mi tego zrobić. Zrobiłam apelację. Wniosłam w Kościanie o rozdzielność, ale wstrzymali mi ją w związku z apelacją. 26 lipca 2002 sędzina przeniosła mi sprawę do sądu cywilnego. - Szkoda gadać... Do czego to doszło? - zadumał się Pan P. - Aby tych dzieci mi żal. Ja teraz żem się załamał całkowicie, bo ja wiem, do czego żem doszedł. Ja wiem. Tak by my mieli chałupę, by się wyremontowało... Ja już teraz nic nie zrobię. No nic nie zrobię. Całym sercem bym robił, no nic nie mogę zrobić, bo w końcu mnie chciała wyrzucić... - Ciągle awantury. Nie mogąc wytrzymać tego wszystkiego zrobiłam wniosek o eksmisję - wyjaśnia Pani P. - W kwietniu to było złożone - dopowiada Pan D. - To zgruchnęli się, żeby odebrać wszystko. Odebrali już szopę i bydło, a teraz odebrać chcą tę ziemię i budynki, żeby wyrzucić dzieci na bruk. Rodzina Pana P. chce odebrać im dom... Pani P. twierdzi, że nie wiedziała, że 14-arowa działka, na której teściowa postawiła dom, nigdy nie była jej własnością. Nie dopełniono formalności prawnych. Zgodnie z księgą wieczystą ziemia ta należy do brata teściowej - wuja. Jak twierdzi Pani P., Pan P. jest właścicielem posesji według dokumentów w geodezji i w gminie. - Jak zawarliśmy ślub wyremontowałam to mieszkanie i zrzekłam się mieszkania, tam gdzie byłam przed ślubem. Nie wiedziałam, że to nie jest jego. Okna, drzwi, podłogi, centralne, woda, prąd - wszystko było zakładane. Po jego matce nie zostało tu nic. Nawet nie było z czego jeść - argumentuje pani P. - Chcą to teraz wszystko na wuja przepisać. Na sądzie teraz mówią, że wuja do dzisiaj tutaj pracuje i mieszka. Tak jakby nas, mnie i dzieci, nigdy tu nie było. On pracuje, ale nie na tych 14 arach! Pisałam do Prokuratury Generalnej do Warszawy, że nie ma podziału majątku, a takie rzeczy tu się dzieją. - Pominięto ją, a ona tu 21 lat zamieszkiwała i remontowała... - podkreśla Pan D. - Ma prawo do tego domu przez zasiedzenie. Tu to jest przemoc... Pan P. nie wie, co się z nim stanie w przyszłości. Nie ma żalu do krewnych. Podkreśla, że dom nie był nigdy jego i wiedział o tym od początku. Zdaje się jednak przygnębiony i bezradny. - Dobrze na pewno nie będzie - mówi zadumany. Idą święta - Obecnie mam 100 złotych na utrzymanie siebie i dzieci - mówi Pani P. - To są alimenty dla mnie. Dzieci nie dostały. Są zarejestrowane w Powiatowym Urzędzie Pracy, a pracy nie mogą dostać. Jeden skończył 18 lat, a ci dwaj będą mieli 21 lat. Starsi uczą się zaocznie. Jeden chodzi do liceum, a drugi do technikum w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Kościanie. Nie wiem, za co mamy żyć... Idzie zima. Pani P. nie ma drewna, ani węgla. Nie ma też pieniędzy. Pan D. podejrzewa, że Pan P. ma ukryte na koncie pieniądze ze sprzedaży trzody, koni i krów, a dzieciom nie chce dać. Odebranie alimentów synom Pani P. nazywa aktem przemocy. W sądach, twierdzi, rządzi korupcja. Ludzie i instytucje nie rozumieją biednego człowieka. - Dwa tygodnie temu, to było w piątek, przyszła tutaj pani kuratorka - opowiada Pani P. - Mówi do mnie tak: wy tu się z mężem kłócicie i wcale nie patrzycie, co z dziećmi. Ja mówię: a kto się starał cały czas? Przez to, że starałam się, żeby dzieciom szło w szkole, zostałam publicznie nazwana k...ą! Przecież to gospodarstwo leci, ten budynek leci. Czy te dzieci nie mogłyby gdzieś zapracować i wyremontować to mieszkanie? - pyta znów pani kurator. Pytam więc ja: czy pani wie, że są zarejestrowane w urzędzie pracy i pracy nie mogą znaleźć? Postarać by się mogli - mówi pani kurator. A ja myślę, że chociażby dziecko miało pracę, to bym nie dała remontować - obrusza się Pani P. - Żeby się napracowały i potem by rodzina wszystko zabrała? - Przecież to jest błahostka zrobić - pewnym głosem stwierdza Pan D. zakładając ręce za głowę. - Takie uwagi są niestosowne - uważa z kolei syn Leszek. - My nie mamy na chleb i najpotrzebniejsze rzeczy... Naprawdę jest nam ciężko. Pracowaliśmy w tym gospodarstwie, a ojciec nas za to wypędzał. Mówił, że to nie jest nasze, to nie należy do nas... Teraz w ogóle go nie interesuje, jak sobie radzimy, co z pracą i z czego żyjemy... Nie odzywa się. Pijany czasem przemawia do nas. Tak dla zaczepki. Nic poza tym. Jesteśmy sami. - Trudno sobie wyobrazić przyszłość - stwierdza syn Janusz. - Nie ma perspektyw, ale trzeba sobie będzie jednak poradzić. Z ojcem ciężko. Nie idzie się dogadać. Ojciec się nami nie interesuje. Kiedyś można powiedzieć, też się wiele nie interesował. Teraz uczę się i szukam pracy. Czasem uda się gdzieś dorobić. Pan P. uważa, że synowie zostali ,,przekabaceni’’ przez Pana D. Dlatego nie chcą z nim rozmawiać. Nie wie jak wyglądać będą święta. Pali w kozie w swoim pokoju. Pani P., jak ma czym, pali w angielce w kuchni. Centralne ogrzewanie jest nieczynne. Wody też nie ma. Pan D. twierdzi, że nie kłopot naprawić hydrofor, ale dlaczego mają to robić oni. Potem Pan P. będzie z niego korzystał? - On tutaj przychodzi co dzień, że ja mam strach wyjść na korytarz, bo powiada: weźcie dajcie mu w łeb. On jest tu sam. Nie ma nikogo, a my jesteśmy świadkami... Tu jeszcze dojdzie do tragedii. Ja się boję. Kiedyś jeszcze będę tu gdzieś leżał i tydzień. Nikt nie będzie nic wiedział - przepowiada chmurnie Pan P. Boi się i Pani P. - A w tym roku było tak - relacjonuje. - Powiedziałam stanowczo, że mają go wziąć, bo się boję. Awantury urządza. Wrzeszczy... Akurat z jednym synem byłam. Zadzwoniłam na policję i powiedziałam: tu musicie przyjść i albo go weźmiecie, albo jeden człowiek będzie siedział u nas całą noc i pilnował. Bo się boję. Nie odzywają się do siebie na ulicy, nie odzywają się w domu. - Ja tam nie patrzę... Ja nie chce widzieć. Ja miałbym im ,,dzień dobry’’ powiedzieć? Za co? Za to, że rodzinę rozbili? - pyta retorycznie Pan P. Nie patrzy też Pan D. - bo po co? Wszyscy się jednak wzajemnie nasłuchują. - O znowy wyszedł - mówi pani P. - Ciekawe dokąd tym razem... Późno dzisiaj... ALICJA MUENZBERG
Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.225.36.146

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.