Magazyn koscian.net

12 lutego 2013

Dzieci Żeńców

Pół tysiąca młodych ludzi, dziesiątki tysięcy godzin ćwiczeń w pocie czoła, ponad tysiąc występów – to krótki bilans ostatnich trzydziestu lat działalności Żeńców Wielkopolskich z Nietążkowa. - Nie miałem pojęcia, że będzie z tego coś tak wielkiego, ważnego i poważnego – mówi dziś Eugeniusz Kurasiński, założyciel. - Ten zespół zmienił nasze życie. Na lepsze – dodaje Jacek Kapuściński, jeden z pierwszych tancerzy.

 


- Broniłem się. Co innego tańczyć, a co innego uczyć tańca – opowiada Eugeniusz Kurasiński. Siedzimy we czwórkę w salce Centrum Kultury w Śmiglu. Kurasiński jest tu dyrektorem. To on założył zespół. Od  1993 roku prowadzi go jeden z jego uczniów - Rafał Rosolski. Rosolski siedzi po mojej lewej. Po prawej siedzi Ryszard Kozak, prezes Stowarzyszenia Miłośników Folkloru ,,Żeńcy Wielkopolscy’’.
   
-   Nie czułem się na siłach... - opowiada dalej Kurasiński.  Był początek lat osiemdziesiątych minionego wieku. Kurasiński uczył w Zespole Szkół Rolniczych w Nietążkowie (dzisiejszy Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana Kasprowicza w Nietążkowie). Ówczesny dyrektor szkoły - Seweryn Miedziński – chciał mieć zespół pieśni i tańca. Chciał zorganizować czas dzieciakom z internatu.
   
- Migałem się, ale przyłapał mnie jak pokazuję uczniom chwyty judo i w końcu zgodziłem się na kółko judo. To trwało rok. Mat do ćwiczeń nie było, a ja nie miałam uprawnień trenerskich. W następnym roku wolałem już te zajęcia z tańca. Napisałem więc ogłoszenie, że dwudziestego trzeciego  września będzie zbiórka chętnych do kółka tanecznego. To był tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi rok. Tak się zaczęło...
   
W ogłoszeniu nie było mowy o tańcach ludowych.
    - Wiedziałem, że jak napiszę, że zakładam zespół pieśni i tańca, to nikt nie przyjdzie. Kółko taneczne to co innego. Przyszły trzydzieści trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. I  - wie pani - prawie wszyscy potem w zespole zostali.
   
Na początek ćwiczyli proste tańce. Chodziło o to, by roztańczyli się i zintegrowali.  Zaczęli więc od country polki.  Do pierwszego występu sami uszyli stroje.  Potem -  do innych tańców - pożyczali je. Kurasiński ze zdumieniem zauważył, że młodym nie robi różnicy, czy to country polka, czy polonez, czy kujawiak. Po prostu cieszyli się z tańca. Zaczął więc wprowadzać tańce wielkopolskie, krakowiaka...
   
- Po roku wreszcie mieliśmy mieć pierwsze własne stroje. Krakowskie. Jechaliśmy po nie do Krakowa fiatem 125 - uśmiecha się do wspomnień Kurasiński. Przywiózł osiem kompletów (dla ośmiu par). Ile było z nich radości...
   
- Krakowiak jest dość trudny. Któregoś dnia próba w auli nietążkowskiej miała się skończyć najpóźniej o 21.30. Szefowa internatu była dość sroga i wszyscy trochę się jej bali. Minęła 21.30. Pani z internatu wchodzi, ale nikt nie zwraca na nią uwagi. Wszyscy byli tak skupieni, że nawet na nią nie spojrzeli. Ona stała, wołała, a tu działo się coś naprawdę niesamowitego – pierwszy raz, bez błędu wykonaliśmy cały taniec. Jak skończyliśmy, wybuchła euforia. Wszyscy zaczęli się ściskać, skakać, krzyczeć z radości. Pani machnęła ręką i wyszła. To była piękna chwila. W tych dzieciakach była taka pasja, takie zacięcie...
   
Tak zespół ewoluował w kierunku ludowizny.  Tańce wzbogacono przedstawieniami lokalnych obrzędów, w których tworzeniu pomagał legendarny już Edward Ignyś. Opowiadał, jak kiedyś wyglądały Andrzejki, Podkoziołki...
    - Dzieciaki pomagały. Staraliśmy się, żeby wszyscy rozumieli co przedstawiają i dlaczego wygląda to tak, a nie inaczej. To był sposób na sprzedanie naszej, lokalnej kultury. Przyśpiewki łatwiej było zdobyć, niż cale tańce. Nagród za te przedstawienia było sporo...
   
Nazwę zespół dostał w 1985 roku po przeprowadzeniu szkolnego konkursu. W finale znalazły się Lemiesze i Żeńcy. Ostatecznie padło na Żeńców, których potem przemianowano na Żeńców Wielkopolskich. Rok później zespół dorobił się drugiej grupy. Bycie w tym zespole, to już zaszczyt, na który trzeba ciężko zapracować i nogami, i głową. Trzeba bowiem mieć dobre wyniki w nauce (jak ktoś się opuści jest zawieszany) i na jakieś dwa lata oddać się ćwiczeniom repertuaru. Warto. Zespół cztery lata z rzędu (1984-1987) zdobywa pierwszą nagrodę na Wojewódzkich Festiwalach Młodzieży Szkolnej. Ma też na swym koncie inne trofea, a najwyżej cenione to dwukrotnie zdobyte drugie miejsce w Ogólnopolskim Przeglądzie Kultury Młodzieży Szkolnej w Przeworsku w 1985 i 1986 roku. Pierwsze pięć lat działalności zamyka występ na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie. Od 1988 roku zaczynają się wyjazdy na zagraniczne występy do NRD, Szwecji, Słowacji, Rosji. Są też wyjazdy integracyjno-szkoleniowe.
   
- To był wspaniały czas pracy z młodzieżą. Jeździliśmy zespołem na narty i na zgrupowania taneczne. Na nartach byliśmy do południa, popołudniami tańczyliśmy i do nocy siedzieliśmy przy gitarach. Na zgrupowaniach tanecznych ćwiczyliśmy po osiem, dziewięć godzin dziennie. Pamiętam, byliśmy kiedyś na takim zgrupowaniu w pałacu w Gębicach. Po tygodniu uświadomiłem sobie, że ani razu nie wyszedłem z pałacu. Nawet do parku.  Po prostu nie było czasu... - uśmiecha się Kurasiński.
   
Po dziesięciu latach w repertuarze Żeńców z Nietążkowa były już wszystkie tańce narodowe: polonez, kujawiak, oberek, krakowiak i mazur oraz wiązanki tańców i przyśpiewek szamotulskich, z Wielkopolski Zachodniej, lubelskich i rzeszowsko-przeworskich. Największą zaletą zespołu – co podkreśla Kurasiński -  jest jednak nie kolekcja tańców, ale wspólnota jaką udało się tam stworzyć. Mówi, że ten zespół to jego pierwsze dziecko. Nieślubne – śmieje się, bo gdy go zakładał, był jeszcze kawalerem. Potem był ślub  i kolejne, i kolejne,  i kolejne...  Kupidyn strzelał celnie. W trzydzieści lat zespół dorobił się dziesięciu zespołowych małżeństw.  
   
- Dorastaliśmy w tym zespole... – uśmiecha się  Rafał Rosolski, wiele lat temu wyśmienity solista Żeńców. Od 1993 roku kieruje zespołem. Ściska w ręce torbę. Jest trochę spięty. Spieszy się. Za dwie godziny kilka par ma występ do przysłowiowego kotleta dla gości biznesowych w Soplicowie. To już inne czasy. Wolnorynkowe. Zespół stara się zarabiać na swe kosztowne utrzymanie, prowadzenie etnograficznych badań i zakup strojów. Oferuje nie tylko koncerty, przedstawienia obrzędów na dużej scenie, ale i prowadzenie przeplatanych tańcami i przyśpiewkami zabaw biesiadnych. Wspólne wyjazdy na narty i tańce zdarzają się rzadziej. To drogie. Zresztą młodzież dziś nie ma na to czasu.
   
- Młodzi są dziś bardzo zajęci – wyjaśnia Rosolski. - Pochłonięci obowiązkami szkolnymi i pozaszkolnymi. Dodatkowe zajęcia, korepetycje... Mają też znacznie więcej propozycji spędzenia wolnego czasu. Często mają kłopot z wpisaniem prób w swój całotygodniowy grafik.
   
Na Rosolskiego zespół spadł i na trochę go przygniótł. Przejął go na prośbę szefa – Kursińskiego, gdy ten okazało się, nie mógł go dłużej prowadzić.
   
- To był trudny czas – stwierdza poważnie. - Byłem tylko tancerzem i nagle znalazłem się po drugiej stronie barykady i miałem rządzić kolegami. Jedno, co było dobre - wiedziałem, że niewiele wiem... Nie miałem wizji zespołu. Bo przecież nie chodzi o to, by klepać wciąż to samo.
   
Postanawia jednak chwycić byka za rogi i decyduje się na naukę. Dwuletni kurs tańca ludowego drugiego stopnia nazywa dziś – przygodą.
   
- To otwarło mi okno na świat i już wiedziałem, czego chcę – mówi. Po kilku trudnych, pierwszych latach zespół wkracza na nowe tory. Można rzec –  wrasta mocniej w Ziemię Kościańską. Zaczyna znów koncertować. Rosolski angażuje się w zbieranie zdjęć, wspomnień i fragmentów strojów ludowych regionu. Kataloguje je, opisuje a wreszcie w ubiegłym roku  doprowadza do uszycia kościańskich strojów ludowych dla swoich tancerzy. Tańce kościańskie, które na warsztatach w nietążkowskiej szkole przez cztery lata promowała  Mirosława Bobrowska, wchodzą w skład repertuaru Żeńców.  Od 2005 roku działa przy zespole  kapela dudziarska, która prowadzi swoją szkółkę. Autentyzm – to zdaje się myśl przewodnia Żeńców Wielkopolskich. O przygotowaniach do przedstawienia tańców i kultury żywieckich górali można by film nakręcić.
   
- Pojechałem do Jana Gąsiorka, choreografa i etnografa z Żywca. Kilka godzin przegadaliśmy i była to tak fascynująca rozmowa... Kolega, z którym tam pojechałem powiedział mi potem: tańczę od wielu lat, myślałem, że coś o folklorze wiem, ale choć mówiliście po polsku, nic nie rozumiałem...
   
Laski góralskie są autentyczne – z Żabnicy. Zrobił je pewien staruszek. Materiał na spódnice kupowali od góralek na targu. Te sprowadzają go ze Stanów, gdzie nasi górale nadal robią go z prawdziwej, czystej, cienkiej wełny. Skarpety dziergała pani w Żabnicy, Krawcowa z Rawicza szyła gorsety, a haftami zajęły się hafciarki z Węgierskiej Górki. Materiały na spodnie i inne elementy stroju kupowane były w nieistniejącej już fabryce.
    - Brałem ścinki z fabryki, wiozłem je do Gąsiorka, a on oglądał, macał i wybierał, co mam kupić. Hafty rozrysował tak, że co drugi komplet jest inny.
  
Szycie tych strojów trwało rok.
    - W tym roku chciałbym zdobyć tiulowe czepki kościańskie – uśmiecha się do siebie. - Są bardzo kosztowne. Tiul trzeba sprowadzić z zagranicy. Znalazłem już panią, która potrafi składać czepce, a to bardzo kunsztowna praca. Jeden czepiec wyceniany jest na od tysiąca do tysiąca ośmiuset złotych – stwierdza i sięga po wykonany ze złotej nici złoty czepek. - To nasz nowy nabytek. A obok pięknie zdobiony czepiec panny młodej. Te złote nosiły bardzo bogate chłopki naszego regionu. Kosztował kiedyś od czterech do pięciu krów! Dziś ceny są inne. Nici, nie tak kosztowne. Dla nas ten złoty był tańszy od tak zwanego zwykłego – z tiulu.
   
Zespół zmienił się. Przede wszystkim przestał być już tylko zespołem szkolnym. Dziś obok szkolnej działają grupy – dziecięca i dorosła. Obie powstały z tak zwanej oddolnej inicjatywy, z potrzeby tańca. Młodzi nie mogli się doczekać, a dorośli nie chcieli skończyć.
   
- Pod szkolną aulą czekało na mnie pewnego dnia dziesięcioro dzieciaków z czwartej, piątej klasy. To był chyba rok dwutysięczny. Powiedzieli, że oni chcą tańczyć. Byli już dobrani w pary! Nigdy o tym nie myśleliśmy, ale jak już przyszli... Dałem im godzinę ćwiczeń tygodniowo i dość szybko nauczyli się układu bukówieckiego... Potem pojawił się kłopot z brakiem strojów... Nie mieliśmy tak małych. Grupa dziecięca jednak została – opowiada Rosolski.
   
Dorośli skrzyknęli się w 2010 roku. Średnia wieku tancerzy wypada po czterdziestce.  Tą grupą kieruje założyciel zespołu – Eugeniusz Kurasiński. To najliczniejsza grupa w składzie Żeńców – 34 tancerzy! Młodzież i dzieci to dodatkowo około 75 tancerzy, kapela i dudziarze – 12 osób i do tego kadra – to daje ponad stodwudziestoosobowe przedsiębiorstwo kulturalne.
   
- Żeby zarabiało, byłoby pewnie miło, ale zespół nie jest od zarabiania. Od spraw finansowych jesteśmy my – uśmiecha się Ryszard Kozak, prezes Stowarzyszenia Miłośników Folkloru ,,Żeńcy Wielkopolscy’’. Stowarzyszenie powstało w 2004 roku. To odpowiedź na kłopoty finansowe zespołu, ale i wielka szansa na jego rozwój. Założyli je tancerze, rodzice tancerzy i sympatycy zespołu.
   
- Na ludowiźnie nie znam się wcale. Z zespołem zetknąłem się z rodzicielskiego obowiązku. Mój syn stał tam wtedy pod aulą i deklarował, że chce tańczyć – uśmiecha się Kozak. - I tańczył w grupie dziecięcej, potem młodzieżowej. Na studiach w Łanach, w Poznaniu, a teraz właśnie wrócił do Żeńców. Tańczy w grupie dorosłej... Wtedy, w tym 2004 roku, jako rodzice musieliśmy pomóc zespołowi. Rafał Rosolski założył stowarzyszenie, ja byłem członkiem założycielem i tak już zostało. To dało nam szansę na pozyskiwanie pieniędzy. Mamy tak naprawdę jeden cel – zabezpieczyć kadrę zespołu i jego finanse. I udaje nam się to, bo od pięciu, sześciu lat mamy stabilizację.
   
Ryszard Kozak uważa, że zespołowi potrzebna jest reorganizacja. Stowarzyszenie powinno całkowicie odciążyć artystów i zająć się całą sferą finansowo-organizacyjną.
    - Każdy powinien robić to, na czym zna się najlepiej – zauważa.
   
Zespół nie ma stałego sponsora. Większość środków na swe utrzymanie otrzymuje w formie dotacji ze Starostwa Powiatowego w Kościanie i od Zarządu Gminy Śmigiel. Wspierają go: nietążkowska szkoła matka i Centrum Kultury Śmigiel. Resztę zarabia na płatnych koncertach. Czeka też na programy pomocowe, z których mógłby skorzystać.
   
Żeńcy to regionalny majątek kulturalny. Zebrana przez niego wiedza, umiejętności, stroje, rekwizyty to prawdziwy skarb. Dzięki Stowarzyszeniu Miłośników Folkloru Żeńcy przetrwali, jeżdżą na festiwale i nawet organizują imprezy folklorystyczne o międzynarodowym charakterze. Repertuar jest bardzo bogaty.
   
- Byłem na koncercie jubileuszowym zespołu – zauważa Ryszard Kozak. - Wysłaliśmy na niego 350 zaproszeń do byłych członków zespołu. Przyjechało bardzo wielu i widać było, że nikomu ten zespół nie jest obojętny. Coś w tych dzieciakach po nim zostaje.
   
Co?, o to najlepiej spytać tych, których to coś po raz kolejny ściągnęło do zespołu – dorosłych tancerzy.  
   
- Żeńcy dali nam  radość – mówi z entuzjazmem Jacek Kapuściński – jeden z pierwszych tancerzy nietążkowskiego zespołu. Dziś ma 48 lat, czwórkę dorosłych dzieci, troje wnucząt. Właśnie spełnia jedno ze swoich marzeń – studiuje. Tańczy w grupie dorosłej i dojeżdża na próby aż spod Konina – 136 kilometrów w jedną stronę. - Jak długo będę mógł, będę tańczył. Jestem niezmiernie wdzięczny losowi, że na mej drodze stanął ten zespół i Eugeniusz Kurasiński, jeden z najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem.  Tu, w Żeńcach, nauczyłem się radości, radości życia i stałem się entuzjastą folkloru. Taki powrót do korzeni jest fascynujący. Widzę, że wszyscy z tego zespołu jesteśmy jakoś pozytywnie zakręceni. Nawiedzeni – śmieje się. - I wszyscy mamy dużo energii i jakąś potrzebę działania. Ja działam w mojej gminie w samorządzie, ktoś w parafii, ktoś w jakieś organizacji. Jakbyśmy mieli potrzebę oddania innym choć trochę tego, co sami dostaliśmy...
   
- Pracuję przy kasie. Dziesięć godzin. Po tych dziesięciu godzinach jadę na próbę i czuję, jak przybywa mi sił.  Wiem, że czekają mnie cztery godziny bardzo intensywnych ćwiczeń i ogarnia mnie prawdziwe szaleństwo. Mam w sobie tyle energii, że mogłabym góry przenosić... - opowiada inna członkini dorosłej grupy - Hanna Wróblewska-Kortus, i zaraz dodaje  - Praca w tym zespole ukształtowała nasze charaktery. Nauczyliśmy się odpowiedzialności, dyscypliny, konsekwencji w działaniu, otwartości na innych, działania w grupie i wiary w siebie – to w nas zaszczepił Geniu. Jeden kolega dojeżdżał na próby aż z Warszawy! Tak bardzo chciał jeszcze raz być częścią tego zespołu.
   
Marek Kurpiewski, właściciel sporego gospodarstwa rolnego w Witosławiu, raz na dwa tygodnie rzuca robotę, wciska strój do auta i pędzi do Śmigla na próbę.
    - Ciągnie jakoś człowieka – stwierdza krótko. - Ciągnie do ludzi, tańca i do tego, żeby się oderwać na chwilę od codzienności. To były  złote lata. Wspaniała przygoda, wyjazdy do Francji, Bawarii... Dzięki zespołowi tańczyłem potem w Łanach, w Poznaniu, a tam poznałem swoją żonę... Dał mi samo dobro.
   
Zespół w trzydzieści lat  trzydzieści trzy razy wyjeżdżał na występy za granicę.  Tańczył na Białorusi, w Bułgarii, Danii, Francji, Grecji, Holandii, NRD, Niemczech, Rosji, Serbii, Słowacji, Szwecji, Turcji, Ukrainie, Włoszech i na Węgrzech.  W 1998 roku spotkał się z papieżem Janem Pawłem II. Ma do swej dyspozycji trzynaście różnych strojów, a aktualnie w repertuarze oferuje folklor z okolic: Szamotuł, Bukówca Górnego, Kościana, Rzeszowa, Przeworska, Lublina, Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, Krakowa, Łowicza, a także tańce narodowe – poloneza,  kujawiaka, oberka i mazura.
   
- Od stycznia do marca, koncertujemy zwykle mało – raz w miesiącu – wylicza Rosolski. -  Za to od czerwca do września zajęte mamy wszystkie weekendy. Czasem już nie dajemy rady.  To wymaga od młodzieży wielkiej dyscypliny i sporo poświęcenia. Szczególnie trzon zespołu, czyli grupa młodzieżowa, licealna – jest obciążony. Zasługują naprawdę na duży szacunek. To wspaniała młodzież.
   
We wrześniu ubiegłego roku, zespół świętował trzydzieści lat swej działalności. Przez jego szeregi przewinęło się z pół tysiąca młodych ludzi. Rada Miejska Śmigla za zasługi w propagowaniu kultury ludowej i promocji ziemi śmigielskiej, przyznała mu tytuł ,,Zasłużony dla Miasta i Gminy Śmigiel” a Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP  odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Żeńcy Wielkopolscy właśnie weszli w czwartą dekadę swej działalności. Co ona przyniesie?  
   
- Wtedy, w tym osiemdziesiątym drugim roku, nie miałem pojęcia, że niechciane zajęcia z tańca przerodzą się w taką pasję i jedną z piękniejszych przygód życia. Że będzie z tego coś tak wielkiego, ważnego i poważnego  – stwierdza Eugeniusz Kurasiński. - Ten zespół, te dzieciaki, skradli me serce...

ALICJA MUENZBERG-CZUBAŁA

PS. Od połowy stycznia działa nowa grupa dorosła – dla początkujących. Zapisało się już sześć par. - Serdecznie zapraszam. Próby są co drugi piątek – mówi Eugeniusz Kurasiński. To też tak zwana oddolna inicjatywa. Nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń.   

06/2013

Już głosowałeś!

Komentarze (1)

w dniu 14-02-2013 10:06:19 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Świetna pasja. Gratulacje

Świetna pasja. Gratulacje

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 18.117.120.171

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.