Magazyn koscian.net

28 lutego 2012

Cuda ze złomu (foto)

Nowe samochody nie mają duszy – mówi Tomasz Wiśniewski z Jerki, fan motoryzacji. Dopasowuje, konstruuje, tworzy. Inspiracji szuka tam, gdzie inni widzą tylko sterty bezużytecznych części. Wszystko po to, aby zbudować coś oryginalnego

 


Podstawówka i motocykle
   
Motocykl to było coś. Jazda rowerem szybko się nudziła. Każdy chłopak na Osiedlu Brzozowiec w Jerce chciał poszaleć na motorze. Wśród nich był Tomasz Wiśniewski i jego młodszy brat. Mieli szczęście. W garażu ich ojca zachowały się dwie WSK-i.
   
- Jeździliśmy rowerami, ale interesowało nas to, co szybsze. Na osiedlu było dużo chłopaków. Praktycznie każdy czymś jeździł. Koledzy katowali motocykle gdzieś na polnych drogach – wspomina Tomasz Wiśniewski. - Nasze motocykle były zadbane. Nic nie zmienialiśmy. Chcieliśmy, żeby wyglądały ładnie. W skórzanych kurtkach jeździliśmy nie mając jeszcze prawa jazdy.
   
Sami uczyli się podstaw mechaniki. Wiedzę czerpali z gazet.
   
- Kiedyś starszy kolega przekazał nam stertę czasopism „Świat motocykli”. Były tam też artykuły o mechanice i przeróbkach. Niektóre znałem na pamięć. Chłonęliśmy wszystko jak gąbka – podkreśla Wiśniewski. - Umiejętności same przyszły. Do dzisiaj nie oddaję samochodu do mechanika. Wszystko naprawiam sam. Wystarczy to lubić i chcieć wiedzieć jak, to działa.
   
Motocykle długo były dla niego numerem jeden. Sporo czasu potrzebował, żeby przekonać się do samochodów.
   
- Uważałem, że samochody są dla lalusi – mówi bez ogródek mieszkaniec Jerki.
   
Zanim „zakochał się” w samochodach, poczuł smykałkę do konstruowania. Pierwszą próbą wcielenia w życie własnych pomysłów była budowa jawy 350 z silnikiem... „małego” fiata.
    
Pierwsze koły za płoty
   
Zakup pierwszego samochodu okazał się klapą.
   
- To był Volkswagen Scirocco. Robiłem nim może trzy kilometry pchając go po osiedlu. To był kompletny złom. O motocyklach wiedziałem wtedy naprawdę dużo, ale nie miałem pojęcia, co jest istotne w samochodach, zwłaszcza tych starych – wspomina pierwszą samochodową „wpadkę” Tomasz.
   
Auto z niemieckim rodowodem zostało sprzedane na części. Kolejny zakup był świadomą decyzją. Wiązał się z fascynacją włoską motoryzacją zapoczątkowaną albumem Goplany z czasów PRL-u ze zdjęciami aut i opisami.
   
- Zawsze lubiłem ściganie, a włoskie samochody miały charyzmę. Były lekkie, miały wysokoobrotowe silniki i do tego swój styl – wylicza fan motoryzacji.
   
Pomarańczowa Zastava 1100p z 1981 roku była produkcji jugosłowiańskiej, ale na włoskiej licencji. To cacko zostało zakupione w Śremie. Sprzedający dorzucił do niej zestaw części, których nie dało się  pomieścić w bagażniku.  
   
- Po dokonaniu zakupu przeprowadziłem standardową operację usuwania „chlapaków”, pokrowców na siedzenia i „dyndadełek” - śmieje się Tomasz. - W oryginale to był naprawdę ładny samochód. 


Do startu gotowi, start!
   
Zastava tchnęła nadzieję na ściganie. Jej dumny, nowy właściciel postanowił wypróbować ją na torze w konkursie jazdy samochodowej.
   
- Wykręciłem siedzenia, ściągnąłem tapicerkę. Rozebrałem wnętrze do gołej blachy. Wtedy wyszła cała prawda o Zastavie. Była przerdzewiała i dziurawa. Nie miałem wtedy pieniędzy na remont blacharki. Zabezpieczyłem więc uszkodzone miejsca, żeby nie „leciała” dalej i złożyłem z powrotem – wspomina Wiśniewski.
  
 Wóz znalazł nabywcę w Przemyślu, a jego były właściciel przerzucił się na fiaty. Wypróbował między innymi: 131 Supermirafiori, 125p Pich Up i 126p. Poszukiwanie idealnego zakończył na modelu 127.  
   
- To był pierwszy samochód Fiata z przednim napędem. Auto ważyło siedemset kilogramów. Silnik miał 45 koni mechanicznych. Takie parametry mi odpowiadały, ale na drogach w ogóle ich nie było – podkreśla Tomasz.
   
Okazało się, że „auta marzeń” nie trzeba było szukać daleko. Jeden egzemplarz był w Kościanie, i to na sprzedaż.
   
- Brat go wypatrzył w sobotę, a w niedzielę go  kupiłem – stwierdza fan motoryzacji. - Sprzedający był drugim właścicielem. Auto przywiózł w częściach z Niemiec. Przy sprzedaży jego żona płakała.
   
Fiat wyprodukowany w 1980 roku miał centralny zamek i oryginalne, kupione w salonie siedzenia od cinquecento. Przez dwa lata był samochodem „cywilnym”. Służył do dojazdów do szkoły i pracy. Czasami wykorzystywany był nawet jako auto dostawcze.
   
- Zwykle ludzie nawet nie wiedzą co to za samochód. Myślą „maluch”, Zastava? Po dwóch latach postanowiłem przerobić „siódemkę” na auto do amatorskiego ścigania. Zaczęło się standardowo, od „patroszenia” wnętrza. Potem było rasowanie silnika, ulepszanie zawieszenie i tym podobne zabiegi. Wszystko oprócz lakierowania zrobiłem sam, głównie w weekendy. Gdy ojciec zajmował garaż przechowywałem auto u kolegi. Co tydzień holowałem je albo pchałem na podwórko – wyjaśnia Tomasz.
   
W lipcu 2009 roku, po trwającym rok remoncie, Fiat 127 po raz pierwszy stanął na starcie Pucharu Youngtimer Party w Poznaniu. W klasie do 1000 startowało wówczas kilkanaście aut. Początkujący kierowca zakończył rywalizację w połowie stawki.
   
- Samochód zyskał sympatię, bo był to jedyny Fiat 127, a ja uznanie, bo wszystko zrobiłem sam i do tego umiałem to wykorzystać na torze – stwierdza rajdowiec.
   
Z każdym startem było lepiej. Stopniowe ulepszanie rajdówki przełożyło się na lepsze  wyniki. W ubiegłorocznym sezonie Wiśniewski został wicemistrzem w klasie A 1000 cyklu Youngtimer Pary.
   
- Lepszy był tylko Mini Moris z Krakowa. W swojej klasie ścigałem się też z Fiatami 126p. „Maluchy” są najpopularniejsze, chociaż ich zrobienie wymaga wiedzy. To nie są takie auta, jak się większości wydaje. Mają od 30 do 50 koni mechanicznych. Koledzy z „maluchów” potrafią to wykorzystać. Nawet właściciele „beemek” podziwiają kunszt ich kierowców. Mój silnik ma tylko 903 centymetry pojemności, ale wystarczy do sprawnego poruszania się na torze. W klasyfikacji generalnej na dziewięćdziesiąt aut, zawsze plasowałem się w okolicy trzydziestki. - mówi o rywalizacji na torze Tomasz. - Już na początku zyskałem przydomek lekkiego świra. Nie odpuszczam. Liczne ślady po oponach na karoserii Fiata są tego dowodem. Jazda w takich zawodach daje frajdę i jest najlepszą szkołą jazdy. Uczysz się jak samochód zachowuje się w różnych warunkach, jak kręcić kierownicą, jak hamować i wyrabiać prawidłowe reakcje. Po prostu przyjemne z pożytecznym.

Zardzewiałe skarby
   
- Tak w sześćdziesięciu procentach jestem już znudzony ściganiem. To ciągły wyścig zbrojeń – podkreśla rajdowiec. - To jak jeżdżę wystarczy na podium, ale im dalej w las tym więcej drzew... To jest amatorski sport tylko z nazwy. Opony typu slick, klatki nie dłubiesz,  to za chwilę jedziesz w ogonie.
   
Fana motoryzacji z Jerki coraz bardziej kręci czysta mechanika, rozkręcanie i spawanie. Nazywa to „mechanicznym oldschoolem”.  Materiałów szuka na złomowiskach. Tak, gdzie inni widzą tylko stertę bezużytecznych części, dostrzega prawdziwe perełki. Szczególną sympatią darzy wszystko, co nieskażone plastykiem, od starych maszyn po motoryzację.
   
- Nowe samochody nie mają duszy. Teraz o wszystkim decyduje marketing – stwierdza Wiśniewski. - Po co w ogóle kierowca, skora samochód sam zaparkuje, sam włączy wycieraczki. Interesują mnie prawdziwe samochody, z prawdziwymi silnikami, które nie są schowane pod plastykiem.

Powrót do przeszłości

   
Najchętniej przeniósłby się gdzieś w okolice lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Narzeka na wszechobecny plastyk i nie chodzi mu wcale tylko o samochody. Pociąga go muzyka, ubiór, styl życie tamtych lat. Środkiem do poczucia tego klimatu ma być pojazd z minionej epoki.
   
- Coś się we mnie obudziło. Wrócił temat Hot Roda. Zacząłem przeglądać internet i wyszukiwać gratów wyprodukowanych przed 1960 rokiem. Na allegro trafiłem na coś żółtego z 1958 roku. To była Barkas Framo – mówi Tomasz. - Kupiłem. Po dwóch tygodniach pojechałem lawetą na północny-wschód Polski, za Olsztyn. Pierwsza myśl, gdy zobaczyłem pojazd: co za złom. Miałem mieszane uczucia.
   
Humor mu się poprawił, gdy jadąc przez Polskę obserwował zaciekawienie przechodniów i pasażerów w mijających go autach. Gdy pojazd był na podwórku zaczął zastanawiać się co z tym zrobić. Postanowił zbudować Hot Roda. Tego typu pojazdy budowali młodzi ludzie w USA w latach 40-tych i 50-tych XX wieku. Hot Rody budowano na bazie zezłomowanych aut wyprodukowany przed II wojną światową. Były one łatwo dostępne i tanie. Typowy Hot Rod był bardzo zmodyfikowany, najczęściej poprzez wymianę całego układu napędowego na dużo mocniejszy i wyrzucenie zbędnych elementów jak błotniki, czy układy wydechowe.  
   
- W Europie zachodniej Hot Rody i kultura kustom są już bardzo popularne. Do Polski ta moda dopiero przychodzi. Na razie jest może kilkanaście osób, które wiedzą z czym to się je – podkreśla Tomasz. - Jestem na początku drogi, ale mam fajny materiał. Plułbym sobie w brodę, gdyby zrobił to ktoś inny, a nie ja.
   
Kompletowanie części trwa. „Nowa” kabina do auta przyjechała spod Ostrowa. Opony z białymi bokami kupił na internetowej aukcji. Początkowo samochód miał mieć silnik V6 od Forda Scorpio. Ostatecznie wybór padł na kultowe V8 od Rovera. Skrzynia biegów też będzie angielska. Auto ma wyglądać jak amerykański pikap.
   
- Kolor? I to będzie największy problem – śmieje się konstruktor. - Na pewno musi być patyna. Auto ma wyglądać, jakby tydzień temu zostało wyciągnięta gdzieś z krzaków.

Powód do dumy
   
- Jak coś zrobić, to żeby się tym chwalić, jeździć normalnie, a nie gdzieś po lesie – uważa Wiśniewski. - Roboty jest dużo. Chciałbym w tym roku skończyć i pojechać na zlot takich aut do Niemiec. Za Fiatem wielu ludzie się ogląda. Jak wyjadę takim czymś, to dopiero będzie ubaw.
  
 Działa samodzielnie. Ubolewa, że w pobliżu nie ma nikogo, kto miałby podobne zainteresowania. Liczy na to, że uda mu się kogoś zarazić swoją pasją.
   
- Inspiracje są wszędzie. Jadę przez Polskę i widzę jakąś maszynę, jakiś wrak. Nie traktuję tego jak wszyscy. Biorę z tego jakiś pomysł i tak to się kręci.  Dla mnie ta pasja to powód do dumy. Po prostu muszę się czymś interesować. Gdyby nie motoryzacja, byłoby coś innego, cokolwiek, może modelarstwo, może deskorolka. Trzeba mieć pasję, ale prawdziwą. No bo jak można być na przykład kibicem piłkarskim i siedzieć przed telewizorem z chipsami oglądając mecz? To nie jest żadna pasja - stwierdza miłośnik aut z Jerki. (h)

Fot. Mariusz Ciesielski / Projekt PKS

08/2012

Już głosowałeś!

Komentarze (2)

w dniu 29-02-2012 09:41:48 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

Widać prawdziwą pasję. Powodzenia!

Widać prawdziwą pasję. Powodzenia!

w dniu 05-03-2012 09:39:46 napisał:
zgłoś komentarz
×
Zgłaszasz poniższy komentarz:

co to za klekoty

co to za klekoty

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.145.194.57

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.