Magazyn koscian.net

2005-08-10 09:38:10

Cisza stadionów

- Urodziłem się 40 lat temu w Nowym Drezdenku. Słuch straciłem w wieku 11 lat. Biegać zacząłem, gdy miałem 13 lat.

Tak w skrócie przedstawia się Marek Chołoj z Kościana, biegacz który dokładnie 20 lat temu zdobył w Los Angeles brązowy medal Igrzysk Olimpijskich dla Niesłyszących.

Olimpiadę w  Ameryce wspomina... niezadowolony. Przez cały czas jej trwania,  od  17 lipca do 17 sierpnia 1985 roku, było bardzo gorąco, powyżej 40 stopni: - To nie jest dobra pogoda dla biegania. Ja lubię jak pada, rekord Polski ustanowiłem w deszczu. Na pewno miałbym lepsze wyniki, gdyby padało.  W Mieście Aniołów Chołoj reprezentował Polskę w kilku konkurencjach. Brązowy medal zdobył na 400 metrów, na 800 m był piąty, a w sztafetach 4 x 100 m i 4 x 400 m dwukrotnie szósty. W skoku w dal miejsce na podium przegrał z zawodnikiem gospodarzy o... 1 cm. Polak skoczył 7,75 metra, a Amerykanin 7,76.  - Ta pogoda, tak byłoby więcej medali.

 Marek stracił słuch  w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Pomagał w gospodarstwie zrzucając słomę dla zwierząt ze strychu obory. Nie zauważył dziury przykrytej słomą i spadł. Jednak złamał ,,tylko’’ rękę. Wyszedł ze szpitala i czuł się dobrze. Po miesiącu stracił słuch.
- Byłem na rybach, a babcia wołała mnie do domu. Nic nie słyszałem. Kiedy do mnie podeszła powiedziałem: babciu ja cię nie słyszę. 
Dziś nic nie słyszy, ale mowę pamięta z dzieciństwa. Nie słysząc siebie połyka sylaby i ,,pędzi’’, jednak mówiąc do niego powoli i wyraźnie (czyta z ruchu ust) oraz słuchając go uważnie można się porozumieć. 

Po wypadku przeniesiono go do szkoły dla głuchoniemych w Poznaniu. Tam poznał przyszłą żonę, głuchoniemą od 3 roku życia Beatę Grys z Kościana. W 1983 ukończyli szkołę, a ślub wzięli trzy lata później. W 1993 roku przyszła na świat pierwsza córka Sandra, a w 1996 druga – Zuzanna. Dzieci nie są głuchonieme. Mowy nauczyły się od babci, Zofii Grys. Dzieci, żeby mówić, muszą bowiem bardzo wcześnie słyszeć ludzką mowę. Porozumiewać się z rodzicami nauczyły się same. - Patrzyłyśmy na rodziców jak migają i tak się nauczyłyśmy – wspomina Sandra. – Do mamy migamy więcej, a tata dużo rozumie, gdy do niego mówimy. Po szkole zaczął pracę w śmigielskim oddziale Polmetu. Wtedy, w ramach treningu, codziennie biegał do i z pracy. Codziennie 12 km w tą i z powrotem do Śmigla. Od 1987 roku pracował w tym zakładzie, ale w Kościanie. Został zwolniony w 2000 roku i od tego czasu oboje z żoną są na rencie.

 Treningi zaczął w wieku 13 lat, a mając ledwie 14 lat został mistrzem Polski głuchoniemych na 400 m. Pokonał wtedy w Krakowie dużo starszych od siebie rywali. Do złota dorzucił jeszcze brąz na 800 m. W tym samym roku wystartował pierwszy raz w zawodach za granicą. Później w swojej karierze lekkoatlety zdobywał wiele medali MP i ustanawiał rekordy kraju. Złote krążki zdobywał na 400 i 800 metrów oraz w skoku w dal. - Na starość zacząłem biegać na 1500 metrów i niespodziewanie zdobyłem srebrny medal. W Poznaniu trenował w Olimpii, a jego pierwszym szkoleniowcem był  trener Pilarczyk.

Dwa lata po Igrzyskach w USA wystartował w Monachium na mistrzostwach Europy. I to z jakim skutkiem! Chołoj zdobył srebrny medal na 400 m oraz brązowe na 800 m, w sztafecie 4 x 100 m i w skoku w dal. - Tam, na stadionie olimpijskim miałem najlepsze czasy, bo w Monachium padało.

W 1989 miała się odbyć kolejna olimpiada, tym razem w Nowej Zelandii. Przed planowanym wyjazdem ostro trenował na zgrupowaniu w Spale. - Miałem świetne wyniki. Po zgrupowaniu puścili nas do domu na trzy dni. Przyjechałem do Kościana, spakowałem się, pożegnałem z rodziną i pojechałem do Warszawy. Ja się bardzo cieszyłem, że jadę, ale na lotnisku powiedzieli mi, że są kłopoty z moim paszportem i nie pojadę. Tylko, że wcześniej, jeszcze na zgrupowaniu, trzy razy pytałem się o paszport i zapewniali mnie, że wszystko jest dobrze, żebym się nie martwił. Ostatecznie pojechał kolega z gorszymi rezultatami. Wylot do Nowej Zelandii był pod koniec roku. Marek wrócił do hotelowego pokoju w Warszawie i trzasnął drzwiami. Do domu przyjechał dopiero po Nowym Roku.

W 1991 roku mistrzostwa Europy rozgrywane były w ówczesnym Związku Radzieckim. We Władimirze M. Chołoj zdobył brązowy medal w sztafecie 4x4 00 m. Dwa lata później ME miały być w Sofii, ale na nie Marek już nie pojechał.

W 1993 roku zakończył lekkoatletyczną karierę. Było ciężko z pracą, w domu się nie przelewało, a na świat przyszło właśnie długo wyczekiwane maleństwo. Jednak koniec biegania nie oznaczał całkowitego rozbratu ze sportem. W wieku 29 lat Marek Chołoj został piłkarzem. W Rywalu Kurza Góra przeistoczył się w groźnego napastnika. - Ja grę mam w głowie, wiedziałem gdzie będzie piłka. Bramek strzelałem dużo, byłem nawet królem strzelców. Po czterech sezonach zrezygnował jednak i z piłki. Decydująca okazała się kontuzja, a później choroba. Gdy w meczu bramkarz rozbił mu żebra  - ale bramkę wtedy głową strzeliłem  - dostał z ubezpieczenia marne grosze. Zresztą nie wszystko podobało mu się w rodzimym futbolu: - Walczyliśmy o awans, a w ostatnim meczu sędziowie rozdawali nam żółte kartki. I nie awansowaliśmy. 

Dziś pozostało mu już tylko pasjonowanie się sportem w roli kibica, przed telewizorem lub na żywo. Ale i te w telewizji – oglądam tylko na żywo. Mistrzostwa świata w Helsinkach oglądam bez przerwy, ale tylko live.  Zresztą, Marka do sportu ciągnie nieustannie. Chętnie by jeszcze pobiegał, może pograł w piłkę w oldbojach, ale na razie znajduje wymówkę: - Ja chcę, ale żona nie pozwala.

CEZARY ORLIK


Wojciech Ziemniak:
 - To było jesienią 1992 roku na jednym ze spotkań SKS Jantar. Miałem zwyczaj zapraszać na spotkania z młodzieżą sportowców. Tym razem był to Marek Chołoj. Trudność polegała na tym, że Marek jest głuchoniemy. Miałem jednak sąsiadkę, też głuchoniemą, która potrafiła czytać z ust i porozumiewać się za pomocą języka migowego. Ci, którzy byli na tym spotkaniu zapamiętali ciszę jaka panowała w sali. Eksplozja radości i oklasków nastąpiła, gdy Marek wyjął spod nóg torbę foliową, z której wyciągnął garść medali. Był wśród nich medal z Los Angeles i Marek postanowił ten swój najcenniejszy medal przekazać do szkoły. Chciał, by tu ludzie mogli go oglądać, a u niego leżałby gdzieś w siatce. Zawisł wśród pamiątek już w starej szkole.


Alfred Kołodziej, Rywal Kurza Góra:
 - O Marku mogę mówić tylko dobrze. Grał u nas całe cztery sezony od 1993 roku, rozegrał ok. 160 spotkań. Można było liczyć na te 16-20 bramek w sezonie w jego wykonaniu. Był jednym z ojców naszego awansu do A klasy i później dobrej gry w niej.  Takiego przyspieszenia jak on, nie miał nikt. Podobnie ze strzałem głową. Grał jako środkowy napastnik, to była rakieta. Miał szósty zmysł. Nie musiał słyszeć, co wołają koledzy, bo wiedział gdzie trafi piłka. Widział każdy gest.  Szkoda, że trafił do nas dopiero w wieku 29 lat. To był tytan pracy, bardzo sumienny i pracowity, dobry kolega. Szybko się dogadaliśmy i bardzo dobrze rozumiał się z kolegami. Niedawno go spotkałem i namawiałem, żeby przyszedł pograć w oldbojach.  

GK nr 32/2005

Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.141.199.122

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.