Magazyn koscian.net

2005-04-06 09:47:26

Australijski naciągacz

W 2000 r. w gminie Kościan zrobiło się głośno o obywatelu Australii. Wtedy bowiem Paul R. wraz ze swoją dziewczyną Anną wprowadził się do pałacu w podkościańskim Nielęgowie...

Był wówczas członkiem elitarnego poznańskiego Lions Clubu zrzeszającego obcokrajowców i współwłaścicielem firmy Bras-Pol. I wszystko było w porządku, do czasu gdy na jaw nie wyszły oszustwa na setki tysięcy złotych.
 
 - Po sąsiedzku facet był do rany przyłóż. Nazywaliśmy go naszym kangurem. Był duszą towarzystwa –wspomina Andrzej Przybyła, sołtys Nielęgowa, choć przyznaje, że albo był tak wyrafinowany, albo po prostu to duże dziecko. – Miał mnóstwo pomysłów. Fakt, miał łeb na karku, ale i bujną wyobraźnię.

Paul R. planował m.in. stworzenie w Nielęgowie pola golfowego i centrum szkoleniowo-wypoczynkowego. Ponoć miał już nawet inwestora i wykonawców. Do realizacji żadnego z pomysłów nie doszło. Nielęgowski pałac – zwany willą berlińską - kupiony został na Annę S. Paul kupił jej go w prezencie. Budynek wielokrotnie zmieniał właścicieli. Kilka lat pałac stał pusty, więc wszystko co dało się wykręcić zostało rozszabrowane. Jak wspomina sołtys Nielęgowa, zostały tylko gołe ściany. Sam dom ma 500 m kw powierzchni, a otaczający go park - hektar.
 - Nasz pałac nie ma szczęścia do gospodarza, choć Paul i Anna dużo pracy włożyli w jego remont. Wymienili okna, dach, kanalizację i wszystkie instalacje wewnętrzne. Paul sam kosił trawę w parku, ręcznie oczyszczał staw – wylicza sołtys Przybyła.– Ania miała gust i splina na punkcie konserwacji. Oboje zresztą mieli gest i żyli na luzie. Chyba nie mieli poczucia wartości pieniędzy...

Jak wspominają mieszkańcy Nielęgowa Australijczyk lubił się bawić. Organizował huczne imprezy: bale sylwestrowe i karnawałowe, wesela. Często widywali Paula biegającego drogą kasztanową. Do pałacu na lekcje angielskiego przychodziły dzieci z całej wsi. Wielu mieszkańców Nielęgowa pracowało u Paula m.in. przy pakowaniu gadżetów reklamowych.

Rodzice Paula R. byli włoskimi emigrantami. Po wojnie wyjechali do Australii. Za pracą.
 - W Australii Paul nie skończył szkół. Jeździł po Europie. Studiował. W Niemczech spędził 10 lat i ponoć był dyrektorem szkoły – mówi Przybyła. – Właśnie w Niemczech zaczął prowadzić biznes, tam też poznał Anię.
 - Z Australii ponoć uciekał przed mafią – dodają Barbara i Dominik Maciejakowie (imiona i nazwisko zmienione), którzy wspólnie z Anną i Paulem prowadzili bar. – Dziewczyna Paula okazała się córką włoskiego mafioza, który zmusił go do małżeństwa. Tego samego dnia uciekł z kraju. Potem mieszkał w Japonii, Anglii, Francji i Niemczech, gdzie poznał swojego wspólnika. To był starszy gość, który traktował go jak syna. Podpowiadał mu gdzie jest dobry klimat do interesu. I tak trafił do Polski – relacjonują małżonkowie. – Paul miał  wiele certyfikatów na wynalazki, ale na temat swego wykształcenia milczał. W Australii grał w zespole na perkusji.

Paul R. pośredniczył między zleceniodawcami z Niemiec a polskimi wykonawcami. Zamawiał gadżety reklamowe dla koncernów tytoniowych (t-shirty, breloczki, parasole). Interes prosperował dopóki producenci nie spotkali się z odbiorcami. W Niemczech Paul odszukał wnuki Lorenza, właściciela majątku Nielęgowo. Potomkowie Lorenza zajmowali się produkcją ziemi ogrodniczej. Paul postanowił zająć się rozprowadzaniem ziemi w ramach spółki join-venture. Ale kolejny ,,złoty interes’’ spalił na panewce.

W Polsce firma Bras-Pol z siedzibą w Poznaniu rozpoczęła działalność w 1993 r. Początkowo wspólnikiem Paula R. był jego przyjaciel Niemiec. Pięć lat później wszystkie udziały przejął Australijczyk. Firma zarejestrowana została w Krajowym Rejestrze Sądowym. Prawdziwe kłopoty zaczęły się w 2000 r. Wówczas Bras-Pol zaczął zalegać kontrahentom z płatnościami za towar i transport. Spółka przestała płacić raty leasingowe. Firma pogrążała się w długach. W końcu wierzyciele złożyli w kościańskiej Prokuraturze Rejonowej doniesienie o przestępstwie. Wśród wierzycieli są instytucje i firmy z całego kraju. Biznesmen postanowił więc sprzedać zadłużoną firmę sądząc, że uniknie odpowiedzialności. Lecz, mimo że za złotówkę sprzedał firmę pewnemu łodzianinowi, postawiono mu zarzut oszustwa i wyłudzenia co najmniej 400 tys. zł. Tymczasem Australijczyk opuścił Polskę korzystając z pozostawionego mu paszportu (sic!). Gdzie przebywa nikt nie wie. Bezskutecznie jest poszukiwany listem gończym.

- Poznaliśmy się wiosną 2000 roku. Szybko nasza przyjaźń się zacieśniła. To byli bardzo fajni ludzie. Niedługo potem Paul chciał od nas pożyczyć pieniądze, by odebrać  partię towaru. Już wtedy nie chcieli mu wydawać towaru bez pieniędzy. Fakt, że pożyczkę oddał z odsetkami, ale dość długo to trwało. Ciągle nas zbywał - wspomina Barbara Maciejak. – Potem poprosił o kolejną pożyczkę na towar, a kupił auto, o czym dowiedzieliśmy się przypadkiem. Zwrócił pieniądze, ale trwało to jeszcze dłużej.
 - Bar to był interes z Anką. Były tarcia o kasę. Praca była dla nich zabawą. Kiedy oni mieli dyżur w barze cały pub się bawił na koszt firmy. Zdarzało się, że Paul przychodził do pubu i zabierał z kasy pieniądze. W końcu dostał zakaz wchodzenia do baru – dodaje mąż Damian. Wspólny biznes otwarli w lipcu 2001 r., a sześć miesięcy później małżonkowie postanowili się wycofać. – Nasze udziały już w styczniu miał odkupić Paul, ale nie mógł oficjalnie przejąć pubu jako współwłaściciel, bo miał problemy z kartą stałego pobytu. Prosił żebyśmy poczekali do marca. Poszliśmy mu na rękę i to był nasz błąd.

Przez trzy miesiące wspólnicy Maciejaków narobili długów sięgających kilkunastu tysięcy złotych. Nie płacili ani za dzierżawę lokalu, ani za towar. W 2003 r. sprawa trafiła do sądu. Dla Maciejaków najważniejsze było uregulowanie zadłużenia wobec właściciela lokalu.
 - Przed rozprawą Anka powiedziała, że mamy się nie martwić, że nam pomoże. Ponoć spotkała kogoś solidnego, kto pomógł spłacić wierzytelności. Dopiero wtedy odetchnęliśmy – mówią z ulgą Maciejakowie.
 Na dodatek, mimo umowy, Paul nie zapłacił za udziały małżonków.
 - Rozłożyliśmy mu to na raty, ale dostaliśmy tylko jedną ratę – informują. – Anna się na nas wypięła, bo to Paul miał nam zapłacić, z tym, że jego już wtedy nie było w kraju. Uciekł do Niemiec przed wierzycielami. Słał informacje, że znalazł firmę, która będzie pośredniczyć w kupnie cukru z Kościana i dzięki tej transakcji spłaci długi. Pieniędzy nie odzyskaliśmy do dziś, choć Anka się zobowiązała do spłacenia długów. Co tydzień miał inny pomysł na rozkręcenie super biznesu.

Maciejakowie nie mieli kontaktu z innymi wierzycielami Paula R., choć słyszeli, że po jego wyjeździe z Polski skrzyknęła się spora grupa poszkodowanych.
 - Ponoć byli zainteresowani wynajęciem Rutkowskiego do odszukania Paula – zdradzają.
 Małżonkowie potwierdzają, że Australijczyk był sympatycznym, zawsze uśmiechniętym, otwartym i ujmującym człowiekiem. Często opowiadał o swoich wojażach po świecie.
 - Żyli bezstresowo wychodząc z założenia, że pieniądze dziś są, a jutro ich nie ma, więc nie ma się czym przejmować – oceniają Maciejakowie. - Zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, kiedy auto Paula zabrał leasingodawca. Przestaliśmy im wierzyć. Potrafili nas omotać. Anka kładła ręce na serce i mówiła ,,ufam ci, ty też możesz mi zaufać’’. Każda potrzeba wyłożenia pieniędzy kończyła się awanturą. Paul dawał Ance pieniądze, bo ona nie miała stałego źródła utrzymania. Prowadziła galerię z ciuchami. 

Maciejakowie uważają, że Anna S. wiedziała, że jej partner ma żonę, a na potwierdzenie przytaczają częste rozmowy na temat rozwodu.
 - Kiedy Paul zostawił Ankę była załamana. Powiedziała nam, że Paul ją wyrolował, wrobił w długi, bo to ona podpisywała część dokumentów – wspominają. – Po czasie stwierdziliśmy, że jedno jest warte drugiego.
 - Kiedy Paul zostawił Anię był to dla niej najgorszy okres, bo zaczęli się zgłaszać pierwsi wierzyciele. Anię ścigali za długi. W końcu znalazła klienta na pałac, sprzedała i spłaciła część zobowiązań – opowiada A. Przybyła. - Potem miałem informacje, że był spalony w Polsce, więc wrócił do Niemiec czy Austarlii. Ludzie opowiadali, że miał we Włoszech żonę i dziecko, że lubił hazard, że pożyczał pieniądze. Trudno powiedzieć czy to prawda. 

KARINA JANKOWSKA
GK nr 14/2005
Już głosowałeś!

Komentarze (0)

STOP HEJTOWI - PAMIĘTAJ - NIE JESTEŚ ANONIMOWY!
Jeśli zamierzasz kogoś bezpodstawnie pomówić, wiedz, że osobie pokrzywdzonej przysługuje prawo zgłoszenia tego faktu policji, której portal jest zobligowany wydać numer ip Twojego komputera: 3.21.240.212

Internauci piszący komentarze ponoszą za nie pełną odpowiedzialność karną i cywilną. Redakcja zastrzega sobie prawo do ingerowania w treść komentarzy lub ich całkowitego usuwania jeżeli: nie dotyczą one artykułu, są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, naruszają normy prawne lub obyczajowe.

Dodaj komentarz
Powrót do strony głównej
×

Dodaj wydarzenie

Wydarzenie zostanie opublikowane po zatwierdzeniu przez moderatora.

Dane do wiadomości redakcji
plik w formacie jpg, max 5 Mb
Zgłoszenie zostało wysłane - zostanie opublikowane po akceptacji administratora.
UWAGA: W przypadku imprez o charakterze komercyjnym zastrzegamy sobie prawo do publikacji po uzgodnieniu ze zgłaszającym opłaty za promowanie danego wydarzenia.